Wykradzione polskie dzieci nie zostaną zapomniane. Pomnik w Połczynie-Zdroju odkrywa mroki przeszłości

Czytaj dalej
Fot. Rajmund Wełnic
Rajmund Wełnic

Wykradzione polskie dzieci nie zostaną zapomniane. Pomnik w Połczynie-Zdroju odkrywa mroki przeszłości

Rajmund Wełnic

- Pamiętaj, jesteś Polką, jesteś Polakiem - mówiły do maluszków starsze dzieci, które Niemcy, jako „czyste rasowo”, chcieli zgermanić.

Wrześniowe, upalne przedpołudnie. Z nieba leje się letni jeszcze żar, który łagodzi cień potężnych drzew w połczyńskim parku zdrojowym. Wokół niepozornego pomnika grupa starszych osób i rzesza oficjeli oraz mieszkańców Połczyna-Zdroju. Na kamiennym cokole stoi smutna dziewczynka, w ręku trzymająca misia. Staje na palcach na kuferku, patrząc gdzieś w dal. Wypatruje rodziców, którzy zdążyli się już rozmyć w dziecięcej pamięci...

Tak opowieść o losie ukradzionego przez Niemców dziecka - pani Barbary Paciorkiewicz - przekuła w spiż pochodząca z Połczyna-Zdroju rzeźbiarka Michalina Wianecka.

- Z takim drewnianym, szwajcarskim kuferkiem wróciłam do domu - wspomina ze łzami w oczach pani Barbara, którą w czasie wojny naziści uznali za „czystą rasowo” i nadającą się do germanizacji. Przez obóz dziecięcy w Łodzi - jak około 200 tysięcy polskich dzieci - trafiła do rodziny w III Rzeszy, aby stać się Niemką. I rodzić kolejnych Niemców...

- Ale pamiętam, jak w obozie nieco starsze dzieci mówiły do tych młodszych: pamiętaj, jesteś Polką, jesteś Polakiem.

I taki napis znalazł się na tablicy połczyńskiego pomnika ukradzionych dzieci.

Kapliczka pamięci

Pewnie mało który z kuracjuszy spacerujących po połczyńskim parku zastanawiał się, cóż to za skromna kapliczka zastawiona świętym obrazkami i krzyżykami z polnych kamyków. Ale ktoś od zawsze zapalał tu świeczkę, składał kwiaty...
Kapliczka, pod którą miano pochować szczątki polskich dzieci zmarłych w Heim Pommern, dzisiejszym sanatorium Borkowo, okazała się pamiątką po ponurych czasach nazizmu.

Tym śladem bez mała osiem lat temu poszła nasza dziennikarka Inga Domurat. Z pomocą trzech połczyńskich nauczycielek - Bożeny Łukomskiej, Zofii Smolarek i Małgorzaty Michalskiej oraz Bogdana Reszko, prezesa połczyńskiego koła Stowarzyszenia Dzieci Wojny w Polsce, udało się jej dotrzeć do jednego z dzieci germanizowanych w Połczynie.

- Tak, byłem w połczyńskim Lebensborn. Byłem jednym z tych zrabowanych przez hitlerowców dzieci. Na moje szczęście wojna zbliżała się do końca, a matka wiedziała, gdzie jestem. Wykradła mnie. Powiedziała mi po latach, jak to ze mną było i dlaczego regularnie zapala znicze w kapliczce postawionej tuż po wojnie między Borkowem a dzisiejszym pensjonatem Skaut. Ja już nie rozmawiałem o tej mojej historii z żoną, dziećmi i wnukami. Z nikim o tym nie rozmawiałem - mówił nam wówczas pan Jan, mieszkaniec jednej z podpołczyńskich wsi, któremu na jego prośbę zmieniliśmy imię.

Pomnik ukradzionych dzieci

Przenosimy się do roku 2023, gdy staraniem władz Połczyna i Instytutu Pamięci Narodowej oraz Ministerstwa Kultury udaje się doprowadzić do ufundowania pomnika ofiar germanizacji i pamiątkowej tablicy. I przede wszystkim ocalić pamięć o pokoleniu ukradzionych dzieci. Garstka z nich przyjechała odsłonić pomnik, w tym także ci, którzy zostali już w Niemczech i dopiero u schyłku życia dowiedzieli się, że mają polskie korzenie.

Wśród nich pani Alodia Witaszek-Napierała. - Mojego ojca za konspirację w Armii Krajowej Niemcy stracili w Forcie 7 poznańskiej Cytadeli w roku 1943, a mnie odebrali matce, kierując do niemieckiej rodziny - opowiada dziś. Matkę osadzono w obozie koncentracyjnym w Ravensbrück i Auschwitz, a dwójkę z trójki dzieci przeznaczono do germanizacji.

- Miałam wówczas pięć lat - opowiada pani Alodia. - Po zakończeniu wojny mama szukała nas 2,5 roku i w końcu udało się jej nas odnaleźć. Wróciłam do domu, mając 10 lat. Całkowicie już zgermanizowana, nieznająca słowa po polsku... Nikt wówczas nie pomyślał, że do końca życia będę nosić w sobie straszliwą traumę. Pobyt u niemieckiej rodziny to nie był żaden żłobek i przedszkole, ale ciężka praca i germanizacja poprzez kary, aby być Niemką w krótkim czasie. Choć w rodzinie adopcyjnej byłam jedynaczką i niemiecka Mutti bardzo mnie kochała, utrzymywałyśmy zresztą kontakty i po powrocie do Polski. Pomagała nawet w wielu sytuacjach mojej rodzinie.

Zatrute źródło życia

Z wielu szatańskich pomysłów nazistów ten był wyjątkowo ponury, nawet jak na ich zdegenerowane umysły. Utworzona w roku 1935 instytucja Lebensborn Eingetragener Verein, co z niemiecka można przetłumaczyć jako Źródło Życia, formalnie była stowarzyszeniem opiekuńczo-charytatywnym. Działała w strukturach SS - nazistowskiej, skrajnie fanatycznej formacji zbrojnej, która w czasie II wojny światowej dokonywała licznych zbrodni ludobójstwa. Na czele SS - i Lebensborn - stanął Heinrich Himmler, Reichsführer SS, zbrodniarz porównywalny tylko z Hitlerem. Swój opętańczy plan tworzenia aryjskiej „rasy panów” wcielał m.in. w ośrodkach Lebensborn, które powstawały w całej III Rzeszy.

Lebensborn miał „odnowić krew niemiecką” i „wyhodować nordyckiej rasy nadludzi” poprzez odpowiednią selekcję kobiet i mężczyzn przeznaczonych do rozmnażania w ramach demograficzno-politycznych założeń nazistowskiej polityki rasowej. Działalność Lebensborn była również próbą zahamowania wzrastającej liczby aborcji. Zapisy statutu stowarzyszenia brzmią jak poradnik hodowli rasowych krów - to m.in. wspieranie rasowych i wartościowych pod względem biologicznym wielodzietnych rodzin, opieka nad rasowo i biologicznie wartościowymi brzemiennymi niezamężnymi matkami, które kwalifikowano po dokładnym zbadaniu rasowym przez Lebensborn ich rodzin oraz rodziny reproduktora (np. oficera lub członka niemieckiej policji czy SS). Miało to dać gwarancję, że spłodzą równie wartościowe potomstwo.

Lebensborn zajmował się także już narodzonymi dziećmi - umieszczając je w rodzinach SS. W przypadku nieślubnych dzieci opiekę obejmował Lebensborn i sprawował ją w dalszym ciągu lub podejmowano próby nakłonienia ojca do przejęcia odpowiedzialności za dziecko poprzez skłanianie do zawarcia związku małżeńskiego.

W niektórych ośrodkach kojarzono także prokreacyjnie dobrane pod kątem rasowym pary - zwykle esesmanów i samotne kobiety. Żołnierze przyjeżdżali tu na urlop, dochodziło do zbliżenia, a ciężarne matki po urodzeniu zostawiały dzieci, aby ich wychowaniem zajęło się państwo. Z oficjalnych statystyk wynika, że w ośrodka Lebensborn przyszło na świat kilkanaście tysięcy dzieci.

- Niechaj każda matka dobrej krwi będzie nam świętością - czytamy w nazistowskiej gazecie „Frauen Warte”z tego czasu, którą znalazł Bartosz Bater, pasjonat historii z Połczyna.

Jeden z ośrodków zlokalizowano w ówczesnym Bad Polzin, dzisiejszym Połczynie-Zdroju, kurorcie na krańcach Niemiec. Wiosną 1938 w obecnym sanatorium Borkowo (wówczas Luisenbad) powstał Heim Pommern. Jak czytamy na stronach gminy Połczyn - mógł przyjąć 60 matek i 75 dzieci. Mieściły się tu trzy oddziały: kobiet ciężarnych, położniczy i małego dziecka. Personel sprowadzono z Bawarii. Działał tu SS-Mütter und Kinderheim, czyli izba porodowa i dom małego dziecka. Najpewniej także w którymś z sąsiednich budynków mieścił się państwowy dom publiczny, w którym miano płodzić Aryjczyków.

W czasie wojny w Heim Pommern dokonywano germanizacji dzieci, w większości zrabowanych polskim rodzinom, co oficjalnie nawet nazywało się rabunkiem wartościowej krwi. Po przejściu badań rasowych, zdrowotnych i psychologicznych zmieniano ich dane osobowe. Na miejscu wydawano nowy akt urodzenia, nadając im nową tożsamość. Zakazywano mówić w języku polskim i kontaktować się z rodziną. Dzieci, których stopień germanizacji oceniono pozytywnie, wywożono do ośrodków w głąb Niemiec, skąd trafiały do niemieckich rodzin adopcyjnych. Większość z nich nigdy nie wróciła do swoich rodzin, bo skutecznie zacierano ślady ich tożsamości.

Zbrodnie nigdy nierozliczone

W 1950 roku niemiecki Trybunał Denazyfikacyjny w Monachium uznał całość działalności Lebensborn za zbrodniczą. Śledztwo w sprawie popełnienia zbrodni zostało podjęte na nowo w roku 2001, trzy lata później umarzając je z powodu śmierci sprawców. Ustalono, że w Połczynie Zdroju dokonywano germanizacji dzieci głównie z polskich rodzin. W zakładzie Lebensborn zmieniano dzieciom dane osobowe nadając im nową tożsamość - wydając nowy akt urodzenia zawierający nieprawdziwe dane. Tak samo postępowano z dziećmi z Ukrainy.

W uroczystościach odsłonięcia pomnika wziął udział Henryk Kołodziej, konsul honorowy Ukrainy, która dziś ponownie przeżywa podobny koszmar.

- Dziś Rosjanie robią dokładnie co Niemcy 80 lat temu, czyli wykradają tysiące ukraińskich dzieci, aby je zrusyfikować - ubolewał. - Naród zwycięzców II wojny światowej przekształcił się w morderców, złodziei, zabójców i gwałcicieli.

Odwagę stanąć przed sędziwymi dziś wykradzionymi dziećmi miał Christofer Schwarz, niemiecki nauczyciel, który dokumentuje historię Lebensbornu.

- Właściwie powinien tu stać kanclerz Niemiec i jako kanclerz Niemiec przeprosić za to, że ukradziono 200 tysięcy dzieci - mówił łamiącym się głosem. - Bardzo mnie boli, że nie ma tu żadnego przedstawiciela niemieckiego rządu.

Rajmund Wełnic

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.