Wokół literatury: Sposób na Niziurskiego, czyli człowiek z innej epoki

Czytaj dalej
Fot. Radek Koleśnik
Piotr Polechoński

Wokół literatury: Sposób na Niziurskiego, czyli człowiek z innej epoki

Piotr Polechoński

Krzysztof Varga - pisarz, autor m. in. takich powieści, jak „Tequila”, „Trociny”, „Masakra”, „Sonnenberg” - promował w Koszalinie swą najnowszą książkę „Księga dla starych urwisów. Wszystko, czego jeszcze nie wiecie o Edwardzie Niziurskim”.

Kiedy to się zaczęło...

Wszystko gdzieś zaczęło się wtedy, gdy miałem jakieś 12 lat. Jako normalny dzieciak w tym wieku, czytałem wtedy literaturę młodzieżową - opowiadał na spotkaniu. - Czytałem Szklarskiego, Nienackiego, Bahdaja i czytałem Niziurskiego. Ale to właśnie ten Niziurski odłożył mi się w głowie w szczególny sposób. Przez długi czas zastanawiałem się - dlaczego, aż któregoś dnia do mnie to dotarło. Chodziło o to, że czytając właśnie jego książki, mogłem uwierzyć w to, że nie muszę jak Tomek Wilmowski z książek Szklarskiego jeździć pod całym świecie, aby przeżyć ciekawą przygodę, ale nie mniej ciekawe historie mogą się dziać w moim sąsiedztwie, w tej peerelowskiej szarej rzeczywistości, w małym miasteczku, blokowisku, tu i teraz. Zrozumiałem, że głód przygód mogę zrealizować na swoim podwórku, tak jak to się działo u Niziurskiego. A przygody bohaterów jego książek z powodzeniem mogłyby być moimi przygodami. W PRL-u mało kto miał na tyle dużą wyobraźnię, że mógł sobie pomyśleć, że kiedyś wyjedzie gdzieś daleko, do jakiejś dżungli, czy na Dziki Zachód. Ja takiej wyobraźni nie miałem, ale w to moje pragnienie przygód wszedł właśnie Niziurski ze swoimi książkami i na zawsze już został.

Wiedziałem, że nie będzie rozczarowania

Przystępując do pisania książki o Niziurskim i ponownie zabierając się do jego książek - jeszcze raz przeczytałem wszystko - wiedziałem, że nie będzie jakiegoś rozczarowania, że nagle z bólem się nie przekonam, że książki, które wtedy mnie zachwycały, dziś odbieram jako dzieła naiwne i mało ciekawe. Wiedziałem, że tak się nie stanie i się nie stało. Czytając je po wielu latach miałem wrażenie, że ostatni raz czytałem je wczoraj. Wiedziałem, że to cały czas działa. I jak tylko pojawiła się propozycja napisania tej książki, to zrozumiałem, że jestem na to gotowy i wiem, jak chce ją napisać. Od lat marzyłem, żeby ktoś napisał książkę o Niziurskim, którą chciałbym przeczytać. Nikt tego nie zrobił, no to ja musiałem.

Na pewno nie biografia klasyczna

Od początku wiedziałem też jedno, że to nie będzie taka klasyczna biografia, że skupię się bardziej na rozszyfrowaniu jego twórczości niż na jego życiu rodzinnym, czy towarzyskim, Zwłaszcza, że zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku nie działo się tutaj nic takiego, co mogłoby zainteresować czytelników. Edmund Niziurski prowadził zwykłe, rodzinne życie, z trójką dzieci i cały czas z tą samą żoną, a towarzyskiego życia nie prowadził wcale. Gdyby Niziurski siedział po knajpach, to nie miałby czasu na pisanie i życie rodzinne. Tak na dobrą sprawę nie interesowało go życie poza rodziną. Jego syn Marcin uważa, że mentalnie został w Kielcach, a Warszawa go niespecjalnie ekscytowała. Jedynym oddechem były wakacje w górach, czy pod namiotem. Jego życie na pewno nie było rock and rollem. Nie znajdziesz w nim alkoholu, romansów, anegdot o przesiadywaniu w kawiarni Czytelnika. Tej rodzinie było po prostu ze sobą dobrze. W wielkiej mierze mamy do czynienia z dosyć typowym, PRL-owskim życiorysem. Myśląc o pisarzach z tamtego okresu, od razu widzimy legendę Czytelnika, Marka Hłaski siedzącego w Kameralnej, dużo wódki wokół. No, ale to był przypadek pewnej grupy autorów. Pogodzenie życia pisarza, który wszędzie bywa i często pije, z tą liczbą książek, którą Niziurski napisał, byłoby niemożliwe. Czytelnicy znają tylko fragment jego twórczości, a przecież on pisał też książki dla dorosłych, opowiadania, słuchowiska. Był niezwykle pracowity. Z codziennością radził sobie średnio - tutaj wszystko ogarniała jego żona - ale gdy już siadał do pisania, to był istnym tytanem pracy.

Koniec PRL-u, koniec Niziurskiego

Po 1989 roku wszystko się zmieniło. To był taki gwałtowny moment w historii Polski, że nie wszyscy potrafili się w tym odnaleźć. Pojawiła się kultura masowa, popkultura, czyli coś, czego w PRL-u nikt nie znał. Skutek tego był taki, że ludzie, którzy całe swoje dorosłe życie spędzili w Polsce Ludowej, kompletnie pogubili się w nowej rzeczywistości. Szczególnie mocno doświadczyli tego różnego rodzaju twórcy, a wśród nich Edmund Niziurski. Co prawda usiłował on trzymać rękę na pulsie, pisać nowe książki, włączać do nich elementy nowoczesne,jak gry komputerowe albo elementy science fiction - bo wydawało mu się, że tego oczekuje od niego ta nowa młodzież - ale to był jego błąd, bo skutek był odwrotny od zamierzonego. Wydał wtedy kilka książek, ale były one bardzo słabe. Widać było, że stracił z horyzontu swojego młodego Czytelnika i nie miał pojęcia, jak ponownie do niego trafić. I już nie trafił. Był moment, że kosztem swojego niepowtarzalnego języka, poczucia humoru, próbował swoim książkom nadać większe tempo i więcej zwrotów akcji, ale efekt ciągle był taki sam: to były niedobre książki. Edmund Niziurski od początku do końca był pisarzem z konkretnej epoki i takim na zawsze już pozostanie. Świetnie to widać na przykładzie kilku koszmarnie nieudanych filmowych adaptacji jego powieści. W każdym z tych przypadków próbowano przenieść przygody jego bohaterów do współczesnych czasów, a to udać się nie mogło. Niziurski ze swoimi chłopakami z książek na zawsze już zostanie w realiach kilku dekad Polski Ludowej, bo tylko tamten świat jest ich światem.

Zawsze chciałem mieszkać w Odrzywołach

Kiedy Edmund Niziurski umarł w 2013 roku zadzwonił do mnie jego syn, Marcin Niziurski. Nie znałem go osobiście, ale on wiedział, że ja jestem wielkim fanem twórczości jego ojca, że kilka razy gdzieś o tym publicznie pisałem. No więc Marcin Niziurski zadzwonił do mnie i mówi, że ma taką prośbę, czy nie zechciałbym w imieniu Czytelników wygłosić taką specjalną przemowę na pogrzebie Edmunda Niziurskiego. Oczywiście nie mogłem odmówić. Ale smutny paradoks tej sytuacji polegał na tym, że mój pierwszy, można powiedzieć fizyczny kontakt z Niziurskim, był na jego pogrzebie. Poszedłem na ten pogrzeb i w imieniu Czytelników wygłosiłem mowę, którą zacząłem takim zdaniem: „Zawsze chciałem mieszkać w Odrzywołach”. W tym zapyziałym, prowincjonalnym miasteczku. Bo tam były prawdziwe przygody.

Piotr Polechoński

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.