Wojciech Tucholski trząsł województwem, zmieniał wojewodów, dzwonił po urzędach

Czytaj dalej
Fot. T. Kubaszewski
Tomasz Kubaszewski

Wojciech Tucholski trząsł województwem, zmieniał wojewodów, dzwonił po urzędach

Tomasz Kubaszewski

Miałem pewnie taką władzę jak sekretarz PZPR. Trzeba było się mocno pilnować, aby nie wpaść w ten sam kanał - mówi Wojciech Tucholski, były przewodniczący Regionu „Pojezierze” NSZZ Solidarność w Suwałkach, dzisiaj - emeryt wiodący w miarę spokojne życie.

Choć ambicje polityczne odłożył już do szafy, życiem publicznym wciąż mocno się interesuje. I nie jest tylko biernym jego obserwatorem. W marcu 2016 roku pojawił się w Archiwum Państwowym w Suwałkach na otwarciu słynnej w całej Polsce wystawy „Armia Skazańców”, której przebieg zakłócili aktywiści KOD-u.

- Od razu zwróciłem uwagę na zorganizowaną grupę ze znaczkami tej organizacji - opowiada. - I było widać, że przyszli po to, by zrobić rozróbę. Jeden z mężczyzn stanął obok mnie. Powiedziałem mu, że jak tylko się odezwie, to po prostu dostanie w mordę. I stał jak anioł.

Kto na wojewodę, kto na prezydenta

Czas Wojciecha Tucholskiego nastał w 1989 r. Wprawdzie działał w tzw. pierwszej Solidarności, ale nie odgrywał w niej szczególnie istotnej roli. Organizował jedynie struktury związkowe w PKP.

Sytuacja zmieniła się, gdy PRL zaczęła dogorywać. W ówczesnym województwie suwalskim powstało parę ośrodków, które chciały rozdawać karty. Spór był bardzo ostry, musiała aż interweniować gdańska centrala Solidarności z Lechem Wałęsą na czele. Do poważnego konfliktu doszło nawet o kandydatury w wyborach do tzw. kontraktowego Sejmu i Senatu. Część działaczy sprzeciwiała się kandydatom „przyniesionym w teczkach”, czyli Bronisławowi Geremkowi i Andrzejowi Wajdzie. Ostatecznie stanęli oni jednak w szranki wyborcze i znaleźli się w parlamencie.

Podczas wspólnego zjazdu zwaśnionych grup, w lipcu 1989 r., dymisję dotychczasowej szefowej, pochodzącej z Gołdapi Moniki Borowskiej-Kolankiewicz, która za głębokiej komuny mocno nadstawiała karku, przyjęto minimalną większością głosów. Jej zwolennicy wyszli z sali . Ci, którzy zostali zagłosowali na Tucholskiego - kandydata, który w związkowych wojnach zachowywał w miarę neutralną postawę.

Zaczął się czas rozpadu komunistycznej władzy. Tadeusz Mazowiecki stworzył rząd, a niedługo potem rozwiązała się Polska Zjednoczona Partia Robotnicza. - Powstała swoista próżnia - wspomina Tucholski. - Ludzie przyzwyczaili się do tego, że gdzieś jest sekretarz, który o wszystkim decyduje. Przychodzili więc do Solidarności i domagali się, by załatwiać różne sprawy. Tłumaczyliśmy, że czasy się zmieniły, że mamy demokrację, więc tego typu praktyki odeszły do lamusa. Mało do kogo to trafiało.

Tucholski przyznaje więc, że od czasu do czasu sięgał po telefon i dzwonił do takiego, czy innego urzędnika.

- Nie wydawałem żadnych poleceń, bo nie miałam takich uprawnień, lecz przedstawiałem jedynie pewne racje - wspomina. - Ale ludzie odbierali to jako tzw. telefon z góry i niemal natychmiast reagowali. Taką mentalność ukształtował okres PRL.

Na początku lat dziewięćdziesiątych powstały już pierwsze organy nowego państwa. Premier Mazowiecki powołał swojego wojewodę, zaczęły instalować się władze samorządowe, wyłonione w demokratycznych wyborach. W tamtym czasie nikt jednak w Suwałkach nie miał wątpliwości, gdzie znajduje się ośrodek decyzyjny. Był nim wojewódzki zarząd Solidarności.

Wojciech Tucholski potwierdza, że tak było. To w zarządzie regionu zapadały ostateczne decyzje, kto zostanie wojewodą, czy prezydentem Suwałk. Wiele z tych rozstrzygnięć okazało się niespecjalnie trafnych. Do dziś pojawiają się pretensje, że nie doszło w tamtych czasach do kadrowego trzęsienia ziemi, a nowa władza zbyt ochoczo sięgała po osoby z pezetpeerowskim rodowodem. - W Suwałkach nie było siły, by dokonać dekomunizacji - mówi Tucholski. - Spieraliśmy się na ten temat nawet wśród członków ścisłego kierownictwa Solidarności. I nie chodziło o wielką politykę, czy o dziejową sprawiedliwości, lecz o powiązania towarzyskie lub rodzinne. Mówiło się wszak, że Suwałki, to „miasto szwagrów”.

W jednym z udzielonych w tamtych czasie wywiadów Tucholski zapewniał, że „z siekierką po mieście latał nie będzie”. To było odniesienie do prezydenckiej kampanii wyborczej Wałęsy. W spotach telewizyjnych pojawiła się siekiera, która miała przecinać różnego rodzaju układy sięgające korzeniami czasów PRL. Tucholski słowa dotrzymał, Wałęsa - nie. Choć działacze Solidarności potrafili być bardzo stanowczy, np. w stosunku do pochodzących już z nowego rozdania wojewodów suwalskich. W krótkim czasie doprowadzili do dymisji dwóch z nich.

- Miałem dosyć bogate życie, a w nim przynależność do ZMS i PZPR - wyznaje. - Zdawałem sobie sprawę, że prędzej czy później ktoś to wyciągnie i zacznie się biczowanie. Uznałem, że dla świętego spokoju własnego oraz mojej rodziny lepiej tego uniknąć.

Program „Cela plus”

Wycofał się wprawdzie z pierwszej politycznej linii, ale wpływu na rzeczywistość do końca nie stracił. Związał się ze środowiskiem Porozumienia Centrum, z którego potem powstało PiS. Należał do najbliższych współpracowników dzisiejszego wiceministra spraw wewnętrznych i posła Jarosława Zielińskiego. Czemu dokonał akurat takiego wyboru? - Wywodzę się z patriotycznej rodziny - odpowiada. - Tym patriotyzmem nasiąkłem. I choć w młodości różną działalność prowadziłem, szybko doszedłem do wniosku, że to wszystko lipa i trzeba wrócić do źródeł. W PC od początku mówiło się o wartościach narodowych, o tym, że „Bóg, Honor, Ojczyzna”. A np. w konkurencyjnej Unii Wolności w ogóle się o tym nie wspominało. W PC i PiS polska zawsze była najważniejsza, a nie Europa.

- W ten sposób jakoś rekompensowałem sobie fakt, iż nie jestem już szefem związku - przyznaje.

Przez wiele lat pracował w kuratorium oświaty. Najpierw suwalskim, potem - podlaskim. Na emeryturę przeszedł w 2008 r. Jak twierdzi, bez entuzjazmu. - Władza PO dała mi propozycję nie do odrzucenia - kwituje.

Choć ze względu na zdrowie musiał swoją aktywność nieco ograniczyć, pozostał mocno politycznym człowiekiem. Naszą rzeczywistość obserwuje bardzo dokładnie. I ma jednoznaczne oceny. Działaczy KOD-u, którzy kładli się pod samochody, polewałby wodą.

- Im bardziej rządzący będą ustępować, tym tego typu zachowań będzie więcej - uważa.

W PiS-ie nie podoba mu się, że niezbyt stanowczo rozlicza tych, którzy łamali prawo w przeszłości i czynią to obecnie. - Oprócz programu „500 plus”, przydałby się jeszcze „Cela plus” - uważa.

Tomasz Kubaszewski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.