Walka między szkiełkiem i okiem, a po środku człowiek z nadzieją

Czytaj dalej
Fot. archiwum
Iwona Marciniak

Walka między szkiełkiem i okiem, a po środku człowiek z nadzieją

Iwona Marciniak

Kołobrzeski psycholog Jacek Pawłowski tym razem o roli psychiki w walce o zdrowie

Rozmawiałam niedawno z podróżnikiem, zdobywcą. Pytałam go o to, jak sobie radzi z lękiem przed niebezpieczeństwami, przed samotnością - również w kontekście zdania na siebie w razie choroby, wypadku itd. Odpowiedział mi, że owszem, doznawał w trakcie swoich wypraw jakichś kontuzji, ale musiał sobie z nimi radzić, a co do chorób, to nigdy dotąd nie chorował, bo nie dopuszcza do swojej świadomości, że mógłby być chory. Był tak przekonujący, że uwierzyłam w siłę jego psychiki.

Porusza pani bardzo skomplikowane i intymne sprawy. Subiektywnie niemądre, obiektywnie wskazane, udowodnione i obalone. Nie ma i nie będzie jednoznacznej odpowiedzi na moc, czy słabość pozytywnego myślenia. Ocieramy się nawet o cud. Każdy jest inny. Inaczej reaguje na przeciwności losu, na choroby swoje i bliskich. Gratuluję temu panu hartu ducha i zdobywanych rekordów i życzę mu oczywiście zdrowia i siły. Owszem, może być przykładem dla tych, którzy zmagają się ze słabościami, szukają wymówek, żeby tyć przed telewizorem. Ale też niedoścignionym mistrzem, który chorobie się nie kłania. Okej, to teraz będę jak on i nie dopuszczę, żeby choroba, na którą umarło trzy czwarte rodziny ze strony mamy i taty, dopadła i mnie. I biegam, pływam w przeręblu, jem bio-kasze i niepryskane jabłka z robakami. Potem okazuje się, że jednak dziad zalągł się w moich komórkach, chociaż wyraźnie mu zakazałem i nie przyjmowałem do wiadomości, że w ogóle jest. Moja wina, jestem do kitu. Psychika jest bardzo, bardzo ważna, ale nie jestem przekonany, że w stu procentach działa profilaktycznie i leczniczo. Trochę, przypomina to dzieci, które zamykają oczy i myślą, że są niewidoczne. Zmierzam do tego, żeby nie winić swoich myśli za chorobę.

Gdyby za choroby odpowiadało nastawienie, nie byłoby przecież w szpitalach dziecięcych oddziałów onkologicznych.

No to zapytam inaczej: czy to możliwe, że nasza psychika może ściągnąć na nas „cielesną” chorobę? Czy możemy np. tak bardzo bać się raka, że ściągniemy go na siebie jak samospełniające się proroctwo?

Są tacy, którzy w to święcie wierzą, w to że „wykrakali” i są chorzy. Albo ich bliscy. Samospełniające się proroctwo bardziej sprawdza się w życiu osobistym, biurowym, szkolnym, zawodowym. Do niczego się nie nadaję, nie lubią mnie, na pewno mnie zwolnią, jestem tak beznadziejna/ny, że nic mi się nie uda. To, jak myślimy, w potężnej części zależy od tego, jak zostaliśmy wychowani, jaki przekaz wdrukował się nam w dzieciństwie. A potem, jak traktowali nas rodzice, czy wzmacniali pozytywnie, czy karcili i porównywali z innymi „lepszymi” dziećmi. To przerażające, ile złego rodzice robią swoim nakarmionym, dobrze ubranym skarbom, przekonując ich, że do niczego nie dojdą, bo są tępe, leniwe i brzydkie. Dodajmy do tego przemoc fizyczną i alkoholizm czy pijaństwo rodzica i mamy przykład zakompleksionej, zahukanej, sadystycznej osoby. Są i piekielnie pracowici, żeby udowodnić pijanemu, domowemu tyranowi, że jednak nie miał racji, że jest wart jego miłości. Co do ściągania chorób cielesnych strachem, to prędzej ściągniemy biegunkę niż glejaka albo SM. Naukowcy, szarlatani, uzdrawiacze, bioenergoterapeuci, druidzi, jogini obu półkul nie akceptują swoich metod uzdrawiania/leczenia, powstawania/ściągania chorób. Każdy ma swoje racje, żywe bądź martwe dowody. Cały czas walka między „szkiełkiem i okiem”. A pośrodku człowiek, który ma nadzieję, że wyzdrowieje albo chce mieć pewność, że witamina C spożywana przy pełni księżyca pomoże lepiej niż antybiotyki czy chemia. Potęga leczenia myślą może być czymś w rodzaju onkologicznej loterii, co któryś los wygrywa.

Ok, ale jeśli już dowiadujemy się o ciężkiej chorobie, jak znaleźć w sobie siłę do walki? Wiarę w zwycięstwo? Przecież nawet z TV co chwilę słyszymy o kolejnych osobach, które „przegrały walkę z rakiem”. Trudno nie zadawać sobie pytania: „dlaczego mnie miałoby się udać?”

Nie lubię określenia „przegrać z rakiem.” Co to ma być?Wielka ojczyźniana bitwa o złoty pas, zmagania na macie? Pewnie, choroba jest paskudna, bezwzględna, nie oszczędza człowieka i faktycznie atakuje, i faktycznie organizm stacza z nią bój. Ale, na litość, nie mówmy o tych, którzy już nie cierpią, że przegrali. Łatwiej powiedzieć, że przegrał, niż, że umarł. To jeszcze jedna strefa tabu. Spotykałem pacjentów, którzy nie mieli ochoty na walkę z rakiem i rezygnowali z leczenia. Mieli takie prawo? Mieli. Większość osób z chorobami nowotworowymi godzi się na kolejne terapie, by nie zrobić przykrości bliskim. Równie wyczerpujące dla obu stron jest udawanie, że się nie wie, że się walczy i inne konfiguracje. Motywacja zdrowienia jest ważna. Tak samo, jak pozytywne nastawienie do świata w ogóle. Wśród zwolenników potęgi wpływu myśli na życie i zdrowie jest pewien rosyjski ezoteryk, twórca ezoteryki karmicznej. Jego zdaniem, mówiąc prosto, złym słowem, urokiem, złorzeczeniem można sprowadzić wszystkie choroby świata. Kolejne doniesienia, pisma, artykuły, strony www nie z tego świata, radosne świadectwa typu „przez tydzień jadła stokrotki - wygrała z rakiem”, „przez miesiąc oglądał filmy z pluszowymi misiami - lekarze nie mogli się nadziwić” i tego typu. Jeżeli ma się udać, to się uda. Nie mam zamiaru nikogo przekonywać o szkodliwości pozytywnego myślenia, zakazywać modlitwy i uśmiechu nad kroplówką. To wszystko przynosi ulgę i pomaga w znoszeniu cierpień. Lekarze sami mówią, że nastawienie pacjenta wpływa na proces zdrowienia. Kiedy pojawia się, potwierdzona(!) diagnoza, dobrze jest, by nazwać emocje, jakie nam wtedy towarzyszą, postarać się powiedzieć o tym komuś bliskiemu, przyjacielowi. Naturalnie na początku pojawia się strach. Paraliżujący, demotywujący, odbierający oddech i myślenie. To jednak mija i pojawia się myślenie bardziej racjonalne. Ustala się „plan” na leczenie, radzenie sobie z cyklem chorowania, z procedurami. Warto też uświadomić sobie czego tak naprawdę się boimy, co najgorszego może się wydarzyć. I powiedzieć o swoich obawach lekarzowi. Zresztą w zależności jakiego typu szarpią nas wątpliwości, lęki tam je wygaszajmy i wyjaśniajmy. Może się okazać, że nasze wyobrażenia o terapii i chorowaniu, oparte na filmach i kampaniach społecznych, nijak się mają do naszego przypadku.

Iwona Marciniak

Piszę w Głosie Koszalińskim od 1998 roku. Mam szczęście mieszkać w Kołobrzegu, którego plaża - bez względu na porę roku - to najlepszy antydepresant i akumulator dobrej energii. Zwłaszcza gdy biega się po niej z psem (a najlepiej z psami ;))


Informuję o tym, co dzieje się w mieście i powiecie kołobrzeskim. Moje teksty można znaleźć w sieci na stronie www.gk24.pl, www.kolobrzeg.naszemiasto.pl, na fejsbukowym profilu Kołobrzeg nasze miasto oraz w papierowym wydaniu Głosu Koszalińskiego.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.