W cud krwawiącego krzyża pani Anna nigdy nie zwątpiła

Czytaj dalej
Magdalena Olechnowicz

W cud krwawiącego krzyża pani Anna nigdy nie zwątpiła

Magdalena Olechnowicz

Tak jak dziś, był to piątek Wielkiego Postu. Bordowa jak dojrzała czereśnia ciecz zaczęła wypływać z krzyża przed kościołem Mariackim w Słupsku. Anna Kądziołka-Kukurowska z Krakowa widziała to na własne oczy. W cud nie zwątpiła nigdy.

Kiedy w marcu 1982 roku z krzyża przed kościołem wypłynęła czerwona ciecz, wierzący nie mieli wątpliwości, że to krew Chrystusa. Nie potwierdziły jednak tej tezy badania zlecone przez ówczesne komunistyczne władze. Wytłumaczono, że to czerwony płacz dębu. Też cud.

12 marca 2023 roku

Po siedmiogodzinnej podróży pendolino Anna Kądziołka-Kukurowska dociera z Krakowa do Słupska. Mimo swoich ponad 80 lat, endoprotezy i faktu, że porusza się o lasce, nie wahała się przed podróżą na drugi koniec Polski.

- Odradzały mi córki, mówiły „mamo, jak ty sobie dasz radę?”. Męcząca była podróż, ale jestem! Specjalnie na rocznicę krzyża krwawiącego przyjechałam. Tak wiele mu zawdzięczam, że jestem tu co roku - mówi pani Anna.

Pamięta jak dziś dzień, kiedy zobaczyła go po raz pierwszy.

- Był rok 1982. Pracowałam w Krakowie jako nauczycielka języka polskiego. O tym, że w Słupsku krwawi krzyż, dowiedziałam się od brata mojego męża, który tu mieszkał. Nie mogłam przyjechać od razu, udało się dopiero w czerwcu - opowiada. - Idę pod ten krzyż. Klękam przed nim i patrzę. Patrzę i patrzę. Nic nie widzę. Okłamali mnie - myślę sobie. Przyszła pod ten krzyż kobieta, kwiaty przyniosła. I ja się jej pytam: Czy to prawda, że z tego krzyża leci krew? A ona na to: A pani patrzy i nie widzi? Przecież on cały mokry od tej krwi jest. Dotknęłam i rzeczywiście. Klęczałam pod tym krzyżem od 9 rano do 17 wieczorem. Na drugi dzień znowu przyszłam. Zobaczyłam dwie wielkie - niemal jak jabłko - krople wypływające z drewna. Były bordowe jak mocno dojrzałe czereśnie w sadzie. Wzięłam białą kartkę i przyłożyłam do krzyża. Odbiły mi się czerwone smugi - wspomina.

To nie koniec historii.

- Ta krew na kartce uchroniła przed śmiercią mojego brata. W 1996 roku pojechałam do niego do Wrocławia, ponieważ bratowa zadzwoniła, że bardzo z nim źle i byłoby dobrze, gdybym się z nim pożegnała. Córka podpowiedziała: Mamo, może weź tę kartkę z krwią. Wzięłam i pojechałam. Brat wyglądał bardzo źle. Porozmawialiśmy i ja mu tę kartkę z krwią zostawiłam w szpitalu. Po dwóch tygodniach lekarz mówi do mnie i bratowej: Co wyście zrobiły, to ja nie wiem. Ale komórki nowotworowe zniknęły - z ogromnym przejęciem opowiada kobieta. Zaznacza, że to jeden z wielu cudów, jaki zdarzył się w jej życiu. Ostatnim było ozdrowienie jej z COVID-19. A stan był krytyczny.

Ale zacznijmy od początku...

12 marca 1982 roku

Kończył się trzeci miesiąc stanu wojennego.

- W drugi piątek Wielkiego Postu o godz. 11, idąc do kościoła na dyżur spowiedzi, spoglądając na Krzyż Misyjny, zauważyłem wypływającą ciecz. Kiedy podszedłem bliżej, wypływająca strumieniami ciecz koloru czerwono-brunatnego zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Dotknąłem jej palcem i po skosztowaniu odczułem smak słodko-słony, smak krwi - tak wspominał to wydarzenie nieżyjący już ksiądz Ryszard Król, ówczesny proboszcz Parafii Najświętszej Marii Panny w Słupsku.

Swoje wspomnienia skrupulatnie spisywał i opublikował w książce „Znak na słupskim krzyżu”, której współautorem jest Grzegorz Kunda.

- Poczułem dreszcz i serce zaczęło mi bić mocniej. Udałem się do kościoła i poprosiłem z konfesjonału księdza Edwarda Matyśniaka, którego miałem zmienić w dyżurze spowiedzi, oświadczając mu, że na naszym krzyżu misyjnym jest jakiś dziwny znak - wypływająca ciecz. Ksiądz Edward oświadczył, że jest to znak dany jako przestroga - pisze ksiądz. - Nikt z nas księży nie wątpił, że jest to coś nadzwyczajnego.

Wokół krzyża zaczęli gromadzić się ludzie. Tłumy ludzi… Modlili się, śpiewali pieśni religijne, składali kwiaty, zapalali świece i znicze, podchodzili do krzyża, całowali go, dotykali cieczy. Nie mieli wątpliwości: to krew Chrystusa. Zgromadzenia odbywały się codziennie, przez wiele tygodni, ale tylko do 21.45. Z chwilą wybicia godziny policyjnej - o 22 - ZOMO pacyfikowało modlących się ludzi i pędziło ich ulicami w kierunku Starego Miasta.

Słupszczanie pamiętają doskonale te wydarzeniado dziś.

- Miałam wtedy pięć lat, a moja mama była bardzo religijna. Mieszkaliśmy pod Słupskiem, ale przyjeżdżałyśmy z mamą do miasta i chodziłyśmy pod ten krzyż się modlić. Powiem szczerze, że wtedy mnie przerażał i chyba dlatego tak dobrze to pamiętam. Mama klęczała pod nim i się modliła. A ja wraz z nią. Wszyscy tak robili. Pamiętam tłumy ludzi. Wtedy nie zastanawiałam się nad tym, czy jest to krew. Ja w to wierzyłam, bo tak mi powiedziała mama - wspomina Sylwia spod Słupska.

Sensacyjna wieść o krwawieniu słupskiego krzyża misyjnego - mimo rygorów stanu wojennego - lotem błyskawicy obiegła nie tylko Pomorze, ale i całą Polskę. Do Słupska pielgrzymowali ludzie z różnych stron kraju. Górale z Zakopanego śpiewali pod krzyżem góralskie pieśni. Goście z Francji, z siostrą zakonną, którzy przywieźli dary dla regionu słupskiego, głęboko wzruszeni oświadczyli, że Pan Jezus przelewa krew na krzyżu, aby Polska była wolna. W znaku adorowanego krzyża widziano nadzieję na przetrwanie stanu wojennego i uniknięcia wojny.

Nadzwyczajnym zdarzeniem zainteresowały się władze miejskie, reporterzy prasy, radia i telewizji. Władze, usiłując całą sprawę wyciszyć, proponowały przeniesienie krzyża do kościoła lub przynajmniej zgodę na zmywanie płynącej cieczy.

W piśmie wojewody słupskiego z 16 marca 1982 roku, skierowanym do biskupa diecezjalnego Ignacego Jeża, czytamy: „Przy krzyżu gromadzą się coraz większe tłumy. Samorzutnie odprawiane są modły i śpiewanie pieśni. Może dojść do nieprzewidzianych skutków zakłócenia porządku publicznego, (…) uprzejmie proszę Jego Ekscelencję o wydanie duchownym parafii zaleceń udzielania gromadzącym się przy krzyżu ludziom stanowczych wyjaśnień. Kolejnym krokiem, który trzeba uczynić, to usunąć nacieki na krzyżu”. Sugestie zmycia cieczy spotkały się ze zdecydowaną odmową ks. prałata Ryszarda Króla, który na początku kwietnia 1982 nałożył na krzyż zabezpieczenie ochronne z pleksi.

Zarówno krzyż, jak i gromadzący się pod nim ludzie stali się celem ciągłej obserwacji Służby Bezpieczeństwa, która i tak już miała pełne ręce roboty. W pierwszych miesiącach stanu wojennego zajęta była przede wszystkim tropieniem i zatrzymywaniem działaczy Solidarności i rozbijaniem środowisk opozycyjnych.

Wiara w cud jednak nie słabła.

- W czasie pielgrzymki kapłanów diecezji koszalińsko- kołobrzeskiej i wiernych do Rzymu - 11 października 1982 roku - podczas audiencji u Ojca Świętego przedstawiono mnie jako proboszcza parafii, w której krzyż misyjny krwawi. A Jan Paweł II oświadczył: „To Pan Jezus krwawi” - pisze ks. Ryszard Król.

Z kolei biskup Tadeusz Werno mówił: - Robi to wrażenie zbryzganej krwi. Jakby ktoś na tym krzyżu był ukrzyżowany i przed chwilą z tego krzyża zdjęty.

Nauka cudu nie potwierdziła

15 marca 1982 roku krew pobrano komisyjnie - zrobiła to dr Zofia Nowalińska-Kamińska, kierownik Zakładu Diagnostyki Laboratoryjnej w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Słupsku, w obecności dyrektora Urzędu ds. Wyznań, dyrektora technologicznego laboratorium Słupskiej Fabryki Mebli, funkcjonariuszy MO i księży. „Szukaliśmy elementów morfotycznych, jako takich, i wykonywaliśmy próbki w kierunku stwierdzenia obecności wolnych erytrocytów czy hemoglobiny. Tym razem próbki wypadły całkowicie negatywnie. Nie znaleziono żadnych elementów zbliżonych wyglądem do erytrocytów czy jakichkolwiek elementów zbliżonych do morfotycznych” - taki wynik analizy podał zakład diagnostyki już 16 marca.

Tego samego dnia próbki zawieziono do Zakładu Medycyny Sądowej Akademii Medycznej w Gdańsku. Laborantka o godzinie 18 była już w Słupsku z wiadomością, że próba na ślady krwi dała wynik ujemny. 17 marca nadeszła pełna ekspertyza. Nie potwierdzono elementów morfotycznych. Stwierdzono obecność grzybni i plechy. Wysunięto hipotezę, że to czerwony płacz dębu. Charakteryzuje się on tym, że pod wpływem wzrostu ilości bakterii w odpowiednio wysokiej temperaturze wydzielana jest przez drzewo specyficzna ciecz koloru czerwonego.

O tym, że to nie cud, lecz zjawisko przyrodnicze, poinformował „Głos Pomorza” (nr 56 z 19-21 marca 1982 r.) w artykule „Nauka wyjaśnia przyczyny słupskiego cudu”: „Badania laboratorium Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Słupsku, Zakładu Medycyny Sądowej AM w Gdańsku i Zakładu Kryminalistyki KG MO w Warszawie wykluczyły obecność elementów przypominających erytrocyty. Innymi słowy, nie stwierdzono w plamach, które wystąpiły na krzyżu, krwi. Istnieją jednak hipotezy, że zjawisko znane jest nauce pod nazwą czerwonego płaczu dębu lub obecności glonów i mikroorganizmów grzybni, które powoduje to niecodzienne i bulwersujące zjawisko”.

Nie wszyscy w takie wytłumaczenie uwierzyli. 12 marca temperatura wynosiła od +1 do +5 stopni Celsjusza. Dzień, jak i poprzednie, był pogodny, bez opadów. Drewno krzyża liczyło wówczas 31 lat, było wysuszone, a nawet w części spróchniałe. Opinie leśników mówiły jednoznacznie, że w takiej sytuacji to zjawisko mało prawdopodobne.

Ekspertyzę zleciła także diecezja koszalińsko-kołobrzeska. Wyniki były zupełnie odmienne od tych, które opublikowały władze.

„W preparacie stwierdziłam krwinki białe, tzw. leukocyty, i czerwone erytrocyty. Następny preparat wybarwiłam metodą Giemsy. W tym preparacie znajdowały się pojedyncze i ładnie wybarwione erytrocyty i leukocyty. Po obejrzeniu tych dwóch preparatów mogę stwierdzić z całą stanowczością, że ciecz przypomina mi krew ludzką, z którą stykam się na co dzień” - napisała Krystyna Murzyn, laborantka medyczna w Złotowie.

To samo potwierdzili inni laboranci z Jeleniej Góry, Szczecina i Słupska. Ich wyniki nie zostały nigdy oficjalnie potwierdzone.

Ksiądz Król pisze, że w czerwcu 1983 r. badania cieczy, wykonane w Rzymie, także wykazały, że znajduje się w niej krew ludzka. Polecono ponownie wysłać próbkę do Rzymu. Tym razem w drodze ciecz w próbkach zniknęła.

W Poniedziałek Wielkanocny 12 kwietnia 1982 r. bp Ignacy Jeż sprawował mszę św. w słupskiej świątyni Mariackiej. W homilii mówił: „Krzyż misyjny w Słupsku upomniał się o swoją cześć, dając znak zastanawiający. Obojętnie, jaka to jest ciecz, ale dlaczego właśnie ta ciecz ukazała się w Wielkim Poście i to w piątek? To powinno nam dać dużo do myślenia i mobilizację do większej czci Krzyża i do pogłębienia i ożywienia naszej wiary w nas, naszych rodzinach, w całej parafii i w mieście”.

W „Znaku na słupskim krzyżu” jest wiele świadectw ludzi, którzy opisują cudowne uzdrowienia czy zdarzenia, które miały miejsce w ich życiu po modlitwach pod krwawiącym krzyżem. Żadne z nich nigdy nie zostały uznane przez Kościół za cud.

Co było dalej?

Z krzyża ciecz wypływała z przerwami przez kilka lat. Raz było jej więcej, raz mniej. I tak do Wielkanocy 30 marca 1986 r. W tym dniu wypłynęły dwie smugi białej cieczy i nieco czerwonej w środku krzyża. W latach późniejszych ukazywały się, ale już mniejsze, smugi i krople. W kronice księdza Króla czytamy: „19.IX.92 r. Ukazała się krew na krzyżu. Po kilku dniach krew zniknęła i już więcej nie wypłynęła”.

10 grudnia 1995 roku krzyż został przekazany do renowacji w pracowni konserwatorskiej Muzeum Pomorza Środkowego w Słupsku. Po niej, pomalowany na kolor czarnego hebanu, został przeniesiony do kruchty kościoła, gdzie nadal jest adorowany przez licznych wiernych. Ale jest to tylko część krwawiącego krzyża misyjnego. Miał wysokość siedmiu metrów. Skrócono go, ucięto podstawę i obecna wysokość wynosi niewiele ponad cztery metry.

- Kto chce, niech wierzy. Kto nie chce, niech nie wierzy - mówi pani Anna, która odwiedziła nas w słupskiej redakcji „Głosu” z plackiem drożdżowym, aby opowiedzieć nam swoją CUDowną historię. Przed nią 12 godzin jazdy powrotnej do Krakowa. Już nie pendolino.

PS. Ponad 80-letnia pani Anna jest już w domu w Krakowie. Po 12-godzinnej podróży rozmawia z nami jak nowo narodzona. Czy to nie cud?!

Magdalena Olechnowicz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.