Piotr Polechoński

Tylko dwóch kleryków trafiło na pierwszy rok studiów w koszalińskim Wyższym Seminarium Duchownym

Wyższe Seminarium Duchowe w Koszalinie Fot. archiwum gk24 Wyższe Seminarium Duchowe w Koszalinie
Piotr Polechoński

W październiku tylko dwóch kleryków trafiło na pierwszy rok studiów w koszalińskim Wyższym Seminarium Duchownym. To najmniejsza liczba młodych mężczyzn, którzy w całej historii tej placówki zaczęli naukę.

Czy to oznacza, że koszalińskiemu seminarium grozi zamknięcie? O to w naszej rozmowie pytamy księdza Radosława Suchoraba, od sierpnia nowego rektora w WSD w Koszalinie.

Wyższe Seminarium Duchowe w Koszalinie
Radosław Brzostek Suchorab: -Kościół nie jest korporacja ani firmą

Dzisiaj w koszalińskim seminarium na pierwszym roku jest tylko dwóch kleryków. Co będzie, jak za rok nikt się nie zgłosi? Czy seminarium w Koszalinie czeka likwidacja lub połączenie z innymi placówkami?

Rzeczywiście, na pierwszym roku mamy dwóch kleryków. Faktem też jest i to, że są już w Polsce seminaria, do których nie przyszedł żaden kandydat na księdza. Widzimy też, co się dzieje na Zachodzie, gdzie seminaria są łączone, powstają placówki międzydiecezjalne, a nawet regionalne. Ktoś może powiedzieć, że to oznacza jedno: sytuacja z powołaniami kapłańskimi jest bardzo zła, a rokowania są jeszcze gorsze i nieodwracalne, a Polska w krótkim czasie zmieni się w kraj bez księży. Chciałbym więc wszystkich uspokoić: tak źle nie będzie, proszę mi wierzyć. Ta tendencja długo się nie utrzyma i nie sądzę, aby trend był nieodwracalny. Wierzę w to, że to się odwróci. W każdym razie nikt u nas nie myśli o zamykaniu naszego seminarium. Nie ma żadnych takich planów, symulacji czy czegokolwiek innego, co można byłoby nazwać przymierzeniem się do realizacji takiego właśnie scenariusza.

I za rok będzie ksiądz witał nowych kleryków?

Jestem pewien, że tak będzie. Nie wierzę w scenariusz z zerem kandydatów, zupełnie się do niego nie przygotowujemy. Pracujemy nad tym, aby tych kandydatów było więcej. Podejmujemy różne działania, aby dotrzeć do jak największej liczby młodych ludzi. I wierzę w to, że właśnie teraz, w naszym regionie, w momencie, gdy tych powołań jest najmniej, gorzej już nie będzie. Że za rok wszyscy będziemy w lepszych nastrojach. Nie przyszedłem tutaj, aby koszalińskie seminarium zamykać. Powiem więcej: z nadzieją patrzymy w przyszłość.

Dlatego, że…?

Dlatego, że większość z nas popełnia jeden i ten sam błąd. Postrzega Kościół katolicki jak firmę lub inny koncern, który jest rozpatrywany przez ekonomiczno - świeckie kryteria. Gdybyśmy taką firmą byli to faktycznie, biorąc pod uwagę ten kryzys, który rzeczywiście ma miejsce i z którym się zmagamy, byłbym jednym kłębkiem nerwów ze stanem przedzawałowym w pakiecie. Ale tak nie jest. Kościół to nie jest nasza własność. To nie jest firma, w której najważniejsza jest strategia działania czy jakiś biznesplan. Oczywiście, ludzkie myślenie nam towarzyszy, jesteśmy realistami, nie stoimy z założonymi rękami, działamy i wdrażamy takie czy inne pomysły, staramy się coś naprawić, wychwycić błędy, jeśli te po naszej stronie się zdarzały. Ale pamiętamy też o rzeczy najważniejszej: o zaufaniu Panu Bogu, o tym, że Kościół jest Jego dziełem. Pan Bóg jest większy niż nasze braki czy troski i ufamy w to, że ten najgorszy scenariusz się nie spełni. Historia Kościoła pokazuje, że podobnych sytuacji kryzysowych, jak te dzisiejsze, było niemało i zwykle Kościół wychodził z nich silniejszy, pokonując własne słabości i zewnętrzne wyzwania. I ta ufność, że tym razem też tak będzie, bardzo nam pomaga. Jest uwalniająca i uspokajająca zarazem. Jean Guitton, francuski filozof, powiedział kiedyś taką rzecz: - „Dlaczego jestem w Kościele? Dlatego, że tu jest czyste źródło”. Tylko w Kościele jest czyste i życiodajne źródło. Innymi słowy, Kościół to jest Dzieło Boże. „Kościół nie jest mój, nie jest Wasz, to jest Kościół Jezusa Chrystusa”- mówił Benedykt XVI po swojej abdykacji. „To Pan prowadzi Kościół, a my Mu w tym dziele towarzyszymy”- mówił dalej papież. Tak więc mogę do tych słów nawiązać teraz: spokojnie, mamy kryzys powołań, ale Kościół nie upadnie, bo to jest Kościół Jezusa Chrystusa.

Jednak bez względu na to, czy kryzys z powołaniami zostanie w przyszłości zażegnany, dziś jest on faktem i na pewno jest to bardzo poważny kryzys. Dlaczego tak drastycznie mniej młodych ludzi niż kiedyś chce zostać księżmi?

Ja nie jestem żadną wyrocznią, nie znam odpowiedzi na wszystkie pytania. Ale myślę, że jest kilka czynników, które na to wpływają. Pierwszym i najważniejszym jest mentalność świata, w którym żyjemy. Święty Jan Paweł II mówił kiedyś, że kultura i wiara się ze sobą rozeszły. Kultura może nie w tym wymiarze najwyższym, ale w takim powszechnym jak kino, telewizja, popularna literatura. Bardzo niewiele jest treści, która są na wskroś chrześcijańskie, przesiąknięte wartościami. Umysł młodych ludzi jest często karmiony rzeczywistością, której tak naprawdę nie ma, a która, co gorsza, jest bardzo destrukcyjna. Duża część z nich w sensie duchowym karmi się wszystkim, ale nie tym, co najważniejsze, co pochodzi od Boga. Wszyscy jesteśmy świadkami, jak młodzież godzinami wpatruje się w ekrany telefonów i monitorów, traci mnóstwo czasu na coś, co jest nieistotne albo nawet szkodliwe, tracąc chęci do wartościowych, życiowych poszukiwań. Do tego dochodzi kryzys rodzin. Sakramentalnych małżeństw jest coraz mniej, ale właśnie to takie małżeństwa są też formą zaproszenia dla dzieci do świata tej wiary, w ramach której zawarli małżeństwo ich rodzice. Bez tego trudno ofiarować życie Panu Bogu i w jakimś momencie swojego młodego życia zapytać, a jaki plan ma Bóg dla mnie?

Aby tak zapytać, trzeba myśleć o przyszłości, także tej w wymiarze wiecznym. Dziś trudno nie ulec wrażeniu, że współczesna młodzież mało myśli o tym, co będzie, bo pochłania ją teraźniejszość.

To prawda, młodzi ludzie rzadko myślą o przyszłości. Mam tu na myśli daleką przyszłość, którą nazywamy eschatologią. Zresztą nie tylko młodzi ludzie, taka postawa jest znacznie bardziej powszechna, ale wśród młodych szczególnie jest ona widoczna. Nie ma nieba, nie ma piekła, żyjemy tylko teraz. Nie ma tego wyjścia wyobraźnią dalej, co będzie potem. Że jest Bóg, że jest niebo, że jest zbawienie. A taka postawa oznacza, że im dłużej człowiek żyje, tym większa jest agresja i niechęć do przemijania. Do tego, że nasz czas przemija i to tych sfer i instytucji, które o tym mówią i o tym przypominają, jak właśnie Kościół katolicki. To nie chodzi o to, aby straszyć człowieka, ale o to, aby na nasze życie spojrzeć z perspektywy wieczności, a nie tego, co przemija. Kiedyś ta perspektywa spojrzenia na nasze życie była bardzo ważna, dziś jest na jego marginesie. Mamy w Polsce wspaniałych młodych ludzi, którzy potrafią oprzeć się złym tendencjom i pokusom tego świata. Niestety, bardzo liczni są ci, którzy padają ofiarą współczesnych czasów. To również nasza wina, że tak mocno są zanurzeni w świecie tymczasowości, a co za tym idzie trudno im spojrzeć głębiej i dalej. Tak dużo agresywnych i intensywnych bodźców sprawia, że poddani zostają swoistemu przebodźcowaniu. Skutek? Coraz częściej młody mężczyzna ma poważny problem z wzięciem odpowiedzialności za swoje życie, z myśleniem o rodzinie, o ojcostwie, o przyszłej pracy i też o tym, że może kapłaństwo to jest właśnie jego droga, którą wyznaczył mu Bóg. Świat młodych ludzi jest dziś na tyle zagłuszony, że mogą nie usłyszeć tego, że Bóg woła właśnie ich. Usłyszenie tego wołania jest też często utrudnione z innego powodu. Chodzi o zdolność do ofiary, która dziś, we współczesnej kulturze, w zasadzie zanikła. Chodzi o taką postawę, gdy rezygnujemy ze swoich pragnień, ze swoich spraw, na rzecz innych ludzi. Niestety, dziś wychowanie do ofiary jest w zdecydowanym odwrocie. A przecież miłość mierzy się kategorią ofiary. I teraz, jak ktoś choć przez chwilę się zastanowi, że ma zrezygnować z własnego ego i całe życie poświęcić Bogu i ludziom, to z miejsca się poddaje i rezygnuje, bo zwyczajnie taka perspektywa często go przerasta.

A może przerasta go coś jeszcze? Jest coraz więcej głosów, że to już najwyższy czas, aby celibat w Kościele katolickim znieść.

Celibat zawsze był i zawsze będzie w Kościele. Nie będzie takiej sytuacji, że on zniknie. Jego brak to nie jest dobre rozwiązanie, co pokazuje przykład Kościołów wschodnich, katolickich i prawosławnych oraz Kościołów protestanckich. Tam, pomimo braku celibatu, powołań nie przybywa. Czyli to nie celibat jest problemem. To problem braku wiary. To jest wielkie uproszczenie tak mówić, że wystarczy znieść celibat, a wszystko się zmieni. Tak naszkicowana, prosta zależność, że w momencie, gdy Kościół katolicki zniesie celibat, to na drugi dzień pojawią się kolejki przed seminariami, jest zwykłą utopią. Celibat, choć jest darem bardzo trudnym, okupionym walką, to jednak stanowi ogromną szansę na poszerzenie serca i czasu dla Boga oraz drugiego człowieka.

Wracając do braku powołań, to trudno chyba też oddaje się życie instytucji, która obciążona jest kryzysami, jakich w obecnym czasie doświadcza Kościół katolicki. Seksualne skandale, pedofilia, głosy o zbyt mocnym powiązaniu ze światem polityki - takie hasła potrafią skutecznie zniechęcić.

Na pewno są one nie bez wpływu na liczbę powołań. Kościół jest dziś mocno krytykowany, zdarza się, że słusznie. Złe przypadki się zdarzają, to jest dla nas wszystkich wielki dramat i wielki ból. Jest grzech wśród księży, są też wśród nas przestępcy. Czasem jednak krytyka ta rezonuje w przestrzeni medialnej tak mocno, że można odnieść wrażenie, że instytucja Kościoła katolickiego w Polsce ma tylko złe i ciemne strony, co oczywiście prawdą nie jest. Sposób podawania tych złych informacji często jest nieuczciwy. Dlatego, że nie można opowiadać o Kościele, pokazując czarne owce, które się trafiły i zapewne będą się trafiać, wmawiając wszystkim, że to jest obraz całości. Podobnie nie można twierdzić, na podstawie nie do końca przemyślanych wypowiedzi pojedynczych księży, że Kościół zbyt mocno angażuje się w politykę. Niby wszyscy o tym słyszymy, ale warto zadać sobie pytanie: czy w mojej parafii, w okolicy, gdzie mieszkam, rzeczywiście księża, których znam, angażują się politycznie i z ambony czynią miejsce politycznych wieców? Zapewniam, że takich przykładów nie znajdziecie albo że będą to naprawdę odosobnione historie, sporadyczne i bardzo rzadkie. Dlatego musimy nauczyć się właściwie oceniać konkretne wydarzenia. Bo dziś często jest tak, że jedno negatywne wydarzenie, którego opis dociera do nas z 30 źródeł, tak skupia naszą uwagę, że skutki, które to wydarzenie niesie ze sobą, rozszerzamy na ocenę całego środowiska, którego wydarzenie to dotyka. I tak skonstruowany obraz faktycznie nie pomaga w wyborze kapłańskiej drogi życiowej.

A czy w dzisiejszych czasach warto ją wybrać? Co by ksiądz powiedział młodemu człowiekowi, który zastanawia się nad wyborem takiego życia?

Że takie życie jest piękne. Pamiętam, że jak ja zakomunikowałem mojemu proboszczowi, że chcę iść do seminarium, to ten mi powiedział, że zakładając rodzinę, mogę uszczęśliwić kilka osób, a będąc księdzem, mogę być duchowym ojcem dla wielu. Kapłaństwo jest cudowne, fascynujące. Każdemu młodemu człowiekowi, który zastanawia się, czy wybrać tę właśnie drogę, mogę powiedzieć tylko jedno - aby się nie bał wstąpić na nią, bo nigdy nie będzie sam. Zawsze będzie przy nim Bóg. Nie mogę obiecać, że nigdy nie będzie trudno, bo trudno będzie, ale dzięki wszechmocy Boga wszystko jesteśmy w stanie unieść. Bóg nie zapomniał o tym świecie i o swoim Kościele.

Piotr Polechoński

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.