Tajne przez poufne. Sowiecki skład głowic atomowych w Brzeźnicy

Czytaj dalej
Fot. Rajmund Wełnic
Rajmund Wełnic

Tajne przez poufne. Sowiecki skład głowic atomowych w Brzeźnicy

Rajmund Wełnic

Na kompletnym pustkowiu Armia Czerwona miała składowisko taktycznych głowic i bomb atomowych. Dziś to ponura pamiątka tego, jaki los szykowali nami niegdysiejsi sojusznicy.

Supertajne bazy ulokowano w Brzeźnicy koło poligonu Borne Sulinowo i w Podborsku koło Białogardu. O ile tę drugą udało się zachować i służy jako skansen, o tyle po bliźniaczym składzie głowic atomowych w Brzeźnicy Kolonii zostały dziś, jak memento, jedynie resztki betonowych silosów i schronów. Jak wyglądała historia tego miejsca?

Oficjalnie baza nie istniała

Pierwszy raz byliśmy w Brzeźnicy w połowie lat 90. XX wieku. Z wojskowej infrastruktury zostało wówczas jeszcze całkiem sporo - łącznie ze zdewastowanymi blokami dla obsługi składu. Po ćwierćwieczu ostały się jedynie dwa silosy i garaże dla wyrzutni rakiet. Splądrowane do cna i wciąż kuszące poszukiwaczy mocnych wrażeń, którzy forsują zabezpieczenia i penetrują tonące w ciemnościach podziemia.

Jeżeli o radzieckiej bazie wojskowej w Bornem Sulinowie można powiedzieć, że była tajna, to jednostkę ukrytą wśród pomorskich lasów otaczała kompletna cisza. O jej istnieniu - przynajmniej oficjalnie - strona polska dowiedziała się dopiero w roku 1990!

Dużo pomysłów, zero efektu

Mijamy Nadarzyce, potem Kłomino (tu stacjonował pułk artylerii rakietowej). Jesteśmy w Sypniewie, to już województwo wielkopolskie. Jedziemy szosą do Szwecji. Na skrzyżowaniu do Brzeźnicy skręcamy w prawo. W głąb sosnowego boru wiedzie droga z betonowych płyt. Po lesie kręci się sporo turystów. Na ślady po mieszkaniach żołnierzy sowieckich już nie trafią, muszą sporo pochodzić, aby dotrzeć do atomowych silosów. Dobrze, że są chociaż dwie tablice informacyjne, z których można się dowiedzieć o przeznaczeniu wojskowych instalacji.

Rosjanie wyjechali stąd - ponoć do Kazachstanu - na rok przed większością swoich oddziałów, kiedy było już wiadome, że Polska opuszcza szeregi Układu Warszawskiego. Przez kilkanaście miesięcy, do listopada 1991 roku, obiektu strzegli polscy żołnierze. Potem przejęło go Nadleśnictwo Jastrowie.

Początkowo wydawało się, że bez trudu uda się znaleźć gospodarza dla przejętego mienia. Jako pierwsza, jeszcze za czasów kurateli wojska, zainteresowanie wyraziła kuria koszalińsko-kołobrzeska, która chciała urządzić ośrodek rehabilitacyjny lub schronisko dla bezdomnych. Do podpisu była już ponoć gotowa decyzja ministra, ale ostatecznie z kościelnych planów nic nie wyszło. Podobnie jak z zamiarami Polskiej Agencji Atomistyki, która widziała tu doskonałe miejsce na składowisko odpadów radioaktywnych ze Świerka.

Była też spółka z Bydgoszczy, która wpadła na pomysł wybudowania pośród pięknych lasów... spalarni śmieci. Miała także powstać chłodnia owoców, zbiorniki paliwowe, skład środków ochrony roślin. Ktoś inny proponował zorganizowanie skansenu wojskowego i przyciągnięcie turystów. Nadleśniczy oprowadzał coraz to nowe delegacje profesorów, doradców ministrów, przemysłowców - nie zawsze wiarygodnych - i wreszcie tabuny dziennikarzy. Z kraju i zagranicy. Wszelkie pomysły gospodarczego wykorzystania kładł brak dogodnych połączeń komunikacyjnych.

Kukułcze jajo

Do wiosny 1995 roku bazy strzegło siedmiu strażników wynajętych przez Lasy Państwowe. Robiły one wszystko, żeby pozbyć się kłopotu i obarczyć nim wojewodę pilskiego. Ten zaś twierdził, że skoro Lasy podpisały protokół przejęcia, to jest to ich zmartwienie.

Obfita korespondencja między Dyrekcją Generalną LP, Ministerstwem Ochrony Środowiska i wojewodą spowodowała powołanie komisji, która ustaliła, że część mieszkalną przejmie urząd wojewódzki, a bunkrami zaopiekują się LP. Do porozumienia jednak nie doszło, bo wojewoda nie chciał spadku po Rosjanach. Leśnicy w końcu stracili cierpliwość, zdjęli ochronę i na swojej części prowadzą normalną gospodarkę leśną. Przed wyprowadzką zdemontowali i sprzedali jednak całe wyposażenie składowiska głowic atomowych.

Resztę rozszabrowali mieszkańcy pobliskich wiosek. Ciągnikami wyrywano z leśnej darni grube przewody miedziane, łomami wyszarpano, co się dało - nawet z wnętrza betonowych bunkrów. Kiedy leśnicy zaspawali rygle olbrzymich stalowych drzwi, szabrownicy wysadzili spawy dynamitem. Strażnicy leśni nie ryzykowali starcia z kilkunastoosobowymi grupami rabusiów uzbrojonych w siekiery i łomy. Policja także bezradnie rozkładała ręce. Z komunalizacją nie spieszyła się i gmina. W chwili przejęcia obiekt wyceniono na trzydzieści miliardów ówczesnych złotówek. Dziś to kompletna ruina.

Zajrzyjmy do pilnie strzeżonej tajemnicy

Cofnijmy się do czasów, kiedy baza była sowiecka. Lasu wokół niej strzegły czujniki ruchu, a sam obszar bunkrów oplatała potrójna linia płotu. Ewentualnych szpiegów próbowano zmylić, wożąc - niby do tartaku - deski i bale.

Sercem składowiska były dwa bliźniacze bunkry. Wybudowano je w latach 60. (znaleźliśmy tabliczkę znamionową jakiegoś urządzenia z datą 1967). Wejścia do przedsionka strzegły stalowe drzwi o grubości 40 cm. Za nimi kolejne.

Podwójne, metrowe ściany silosów przykrywa niewielki pagórek, na którym konstruktorzy posadzili gęsty las. Do środka wiodła szeroka rampa, którą podjeżdżały pojazdy do transportu ładunków atomowych.

W każdym bunkrze typu T-7 były cztery pomieszczenia po sto metrów każde. Tutaj stały w równych rzędach głowice rakiet atomowych. Po drugiej stronie mieścił się agregat Diesla, zapewniający alternatywne źródło zasilania w razie odcięcia dostaw prądu.

W jednostkach rakietowych służyli prawie wyłącznie Rosjanie, a podlegały one bezpośrednio Moskwie. Pieczołowicie konserwowane urządzenia klimatyzacyjne utrzymywały w bunkrze stałą temperaturę, głowice chłodzono za pomocą ciekłego helu. W razie zagrożenia obsługa mogła się zamknąć w bunkrze i za hermetycznymi drzwiami - bez żadnej pomocy z zewnątrz - przetrwać kilka tygodni (były nawet butle z tlenem).

Rosjanie do końca stacjonowania w naszym kraju twierdzili, iż nie trzymali na terenie Polski broni atomowej. Niezbyt odpowiadało to prawdzie, chyba że głowice taktyczne - a takie znajdowały się w brzeźnickim magazynie - uznawali za niegodne miana broni jądrowej.

Czy słusznie? Rakiety taktyczne, czyli o zasięgu do 300 kilometrów, można było uzbroić w ładunki konwencjonalne, chemiczne, biologiczne i atomowe. W każdej dywizji Układu Warszawskiego był dywizjon rakietowy, ale głowice jądrowe posiadali tylko Rosjanie. Do roku 2005 nasza armia uzbrojona była w pociski balistyczne Toczka, skonstruowane w latach 70. Bez problemu można było na nich zamontować głowicę taktyczną. Możliwe, że w razie konfliktu zainstalowanoby je na polskich rakietach. Głowice mogły być także montowane na rakietach SCUD o zasięgu do 2,5 tys. km.

Atomowy armagedon

Plan sowieckiego uderzenia na Zachód zakładał ataki jądrowe lotnicze i rakietowe z użyciem bomb i głowic taktycznych. W Polsce - oprócz Brzeźnicy i Podborska - Rosjanie mieli jeszcze podobny skład w Templewie koło Tomaszowa Lubelskiego. To zapewniało im szybkie dostawy głowic do jednostek rakietowych. Ćwiczenia z połowy lat 60. pokazały, że transport drogą lotniczą lub morską ze Związku Sowieckiego byłby skomplikowany i trwałby za długo. Tak narodziły się plany operacji Wisła, czyli użycia taktycznej broni jądrowej przez polską armię, której częścią była budowa na naszym terytorium składów głowic. Co ciekawe, za ich postawienie zapłaciła Polska, ale całkowitą kontrolę nad nimi mieli Rosjanie. Ewentualny atak spowodowałby naturalnie kontruderzenie atomowe państw NATO, które zamieniłby Polskę w cmentarzysko.

Z informacji planu Wisła ujawnionych przez Instytut Pamięci Narodowej wynika, że jeszcze w połowie lat 80. w składach w Polsce znajdowało się 178 ładunków jądrowych - głowic o mocy od 500 do 10 kiloton, i bomb lotniczych o mocy od 200 do pół kilotony. Bomba zrzucona na Hiroszimę miała 14 kiloton.

Rajmund Wełnic

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.