Stryczek za miłość. Mord z rąk sołdata. Dwie historie jednej ziemi

Czytaj dalej
Fot. Rajmund Wełnic
Rajmund Wełnic

Stryczek za miłość. Mord z rąk sołdata. Dwie historie jednej ziemi

Rajmund Wełnic

Ponure i przerażające historie z mroków niepamięci wydobywa kolejny już raz Dariusz Trawiński ze Szczecinka. Przypominając nam, że zło czai się za progiem.

Okrutne lata wojny sprawiły, że śmierć spowszedniała, a unicestwienie milionów istnień zajmuje na kartach podręczników ledwie kilka stron. Śmierć staje się anonimowa i bezosobowa. Nie ma twarzy... Z tego morza cierpienia okruchy pamięci stara się od lat ocalić Dariusz Trawiński ze Szczecinka, pasjonat lokalnej historii, często idący pod prąd i wbrew wszystkim.

Jednak, jak pokazują przykłady, tylko tak czasami można być skutecznym. Traf chciał, że w odstępie kilku zaledwie styczniowych dni dopisał epilog dwóch tragicznych wojennych losów. Polaka i Niemki. Z pozoru dzieli je wiele, ale tak naprawdę łączy wszystko - najbardziej złe słowo i nienawiść dwóch totalitaryzmów, które przeorały nasze wczoraj.

Samotny krzyż na skraju lasu

Na miejsce na pograniczu Pomorza Zachodniego i Wielkopolski przez wyboiste polne i leśne drogi prowadzi mnie nawigacja. Musze przejechać przez pas nieczynnego lotniska (niegdyś) wojskowego w Wilczych Laskach koło Szczecinka. W końcu docieram. Jest, samotny krzyż na skraju lasu. Jedyny ślad po Bolesławie Stachowiaku, powieszonym publicznie przez gestapowców za romans z Niemką...

Do przejmującej uroczystości w lesie doprowadził Dariusz Trawiński, tropiciel śladów zbrodni sowieckich i niemieckich w czasie II wojny światowej i tuż po niej na ziemi szczecineckiej. Na ślady takich historii z okolic Szczecinka natrafił w książce Andrzeja Zientarskiego „Represje gestapo wobec polskich robotników przymusowych na Pomorzu Zachodnim 1939-1945”. Tam opisana jest historia Bolesława Stachowiaka, żołnierza wziętego do niewoli podczas walk we wrześniu 1939 roku.

Jako robotnik rolny pracował u niejakiego Moggego w Wilczych Laskach koło Szczecinka. I także poznał miejscową Niemkę Anne Lise, z którą miał romans. Kobieta zaszła z Polakiem w ciążę. Dla nazistów związek Aryjki z podludźmi - üntermenschami był „rasową hańbą”…Scenariusz był zwykle taki sam - młodzi ludzie, mimo wojny, w której walczyły ich narody, zakochiwali się w sobie. Choć robotnikom przymusowym w III Rzeszy kategorycznie zakazywano związków i bliskości z Niemkami pod karą śmierci. „Spółkowanie z kobietą niemiecką lub z mężczyzną niemieckim względnie zbliżenie niemoralne do nich będzie karane śmiercią” (pisownia oryginalna) - czytamy w obwieszczeniu, które było oznajmiane każdemu Polakowi i Polce kierowanemu na roboty. Zasłona społecznego tabu i milczenia spadała na ofiary niemieckich mordów na Polakach, robotnikach przymusowych w III Rzeszy. Mowa o mężczyznach powieszonych przez władze niemieckie za romanse z Niemkami. Dokładnych danych nie ma, ale szacuje się, że spotkało to w czasie wojny kilkuset Polaków.

Na wniosek gestapo z Piły Bolesław Stachowiak został aresztowany i publicznie powieszony jesienią 1942 roku przy drodze do Wilczych Lasek. Dziewczynę - zachowało się ich wspólne zdjęcie - potępiono, obcięto włosy i wysłano do obozu koncentracyjnego. Nic nie wiadomo o jej i dziecka późniejszych losach.

Dariusz Trawiński widział akta zbrodni, które są w posiadaniu Komisji ds. Badania Zbrodni na Narodzie Polskim. To właśnie na tej podstawie udało mu się ustalić miejsce kaźni: zwykłą drogę, na którą - w ich mniemaniu ku przestrodze - Niemcy zagonili polskich robotników, aby obejrzeli egzekucję. Polak został stracony, a ciało wywieziono w nieznane.

- Nie wiadomo, gdzie jest grób Bolesława Stachowiaka, można się tylko domyślać, że gdzieś w pobliżu, bo samochód, którym zabrano jego ciało, wrócił po godzinie do Wilczych Lasków - nasz rozmówca na własną rękę ustawił krzyż w miejscu śmieci Polaka.

Teraz - razem z oddziałem Instytutu Pamięci Narodowej i leśnikami z Okonka - doprowadził do postawienia w tym miejscu tablicy pamiątkowej, na której opisano tragiczny los Bolesława Stachowiaka. W uroczystości wzięli udział jego bliscy - siostrzeniec Jan Jerzyk z rodziną.

- Dziękuję za możliwość spotkania i upamiętnienia tragicznego losu naszego bliskiego - mówi Ziemowit Surmela, kuzyn zamordowanego.

- Bolesław był robotnikiem przymusowym, ale tak naprawdę był niewolnikiem, który musiał pracować dla Niemców - dodaje.

Kwiaty pod krzyżem złożyli także leśnicy, samorządowcy ze Szczecinka, uczniowie z pobliskiej szkoły w Lotyniu, dla których okazało się to żywą lekcją historii, jakich ponad siedemdziesiąt lat po zakończeniu wojny nie ma już zbyt wiele. Dzięki determinacji Dariusza Trawińskiego każdy, kogo los zaprowadzi do krzyża, będzie mógł przeczytać, kogo on upamiętnia i poznać los Bolesława Stachowiaka.

Gwałty, mordy, rabunki

Kilka dni później. Styczniowy dzień na szczecineckim cmentarzu. Przed kaplicą cmentarną garstka osób tupiąca z zimna w oczekiwaniu na pastora. W środku skromna skrzyneczka skrywająca doczesne szczątki Elisabeth Lohrke zamordowanej bestialsko przez czerwonoarmistę zimą 1945 roku.

To pogrzeb niezwykły i mocno spóźniony...

- Elizabeth Lohrke była Niemką mieszkającą z rodziną koło Gwdy Wielkiej do roku 1945, gdy na te tereny nadciągnął front - mówi Dariusz Trawiński.

- Nad Elisabeth ciążyło fatum, które przez tyle lat nie pozwalało pochować jej doczesnych szczątków - mówił podczas pogrzebu ksiądz Janusz Staszczak, pastor z koszalińskiej parafii ewangelickiej.

Kapłan przypomniał, że wszelkie zło, cierpienia i śmierć zadawana innym bierze się ze złego słowa i należy za nie brać odpowiedzialność. Dziś czas jest szczególny, bo historia ludzkości zatacza koło i po raz kolejny tuż za naszą wschodnią granicą znowu dochodzi do mordów, gwałtów i przemocy w wojnie rozpętanej przez Rosję na Ukrainie. Tragiczny los Elisabeth Lohrke podzieliło wielu mieszkańców ziem, na które wkraczali czerwonoarmiści, ale w odróżnieniu od tych bezimiennych tragedii znamy szczegóły zdarzeń z zimy 1945 roku, których epilog dopisano po 78 latach.

Dariusz Trawiński poznał je dzięki książkom łodzianina Tadeusza Łoszewskiego „Maluśki” i „Powroty”, w których ten nastoletni wówczas chłopak-robotnik przymusowy wywieziony do III Rzeszy opisał swoje losy. Pracował u Erwina Lohrke, gospodarza spod Gwdy Wielkiej koło Szczecinka.

Gospodarz wcielony pod koniec wojny do Volkssturmu miał żonę Elisabeth i dwójkę dzieci. Tuż przed nadejściem frontu wysłał ich do mieszkających nieopodal nad jeziorem Dołgie teściów. To tu w lutym 1945 roku zjawiło się troje sołdatów na koniach. Na początku nic nie zapowiadało tragedii, do jakiej miało dojść.

Zostali ugoszczeni przez gospodarzy, już wtedy jeden z żołnierzy miał niecne zamiary wobec Elisabeth, ale sytuację uratowała Ukrainka, która także pracowała u gospodarza. Na drugi dzień Sowieci zjawili się jednak ponownie, tym razem kapitan zaciągnął opierającą się kobietę do stodoły. Nikt nie pospieszył z pomocą. Doszło do szamotaniny, bo czerwonoarmista za nic miał kobiecy opór.

Gdy Elizabeth walczyła z gwałcicielem, ten wystrzelił z pistoletu prosto w jej twarz. Ciężko ranna Niemka okrutnie cierpiała, w wojennej zawierusze, w opanowanej przez Sowietów przyfrontowej okolicy nie było miejsca na miłosierdzie i nie było też szans na jakąkolwiek pomoc medyczną. Ranna kobieta nie mogła liczyć na nikogo, kto ulżyłby jej w bólu. Po tygodniu katuszy skonała 6 marca. Bliscy pochowali ją koło domu w pobliżu wsi Spore pod Szczecinkiem, kilka metrów od drogi.

Jego lokalizację udało się ustalić dzięki książce Jensa Laschewskiego „Spore, wieś na Pomorzu Tylnim”. Książkowy opis - choć po zabudowaniach nad Dołgiem zostały dziś zarośnięte lasem resztki ruin - okazał się na tyle szczegółowy, że za jego pomocą Dariusz Trawiński w lecie 2022 odkrył doczesne szczątki Elisabeth Lohrke.

Nasz rozmówca nie ukrywa, że zrobił to niejako na własną rękę i odpowiedzialność.

- Po odkopaniu kości zawiadomiłem policję - pan Dariusz mówi, że zdecydował na nie do końca legalną ekshumację, aby sprawa nie ugrzęzła w urzędniczych biurkach.

Został zresztą przesłuchany w charakterze świadka, bo postępowanie w sprawie znalezionych ludzkich szczątków prowadziła szczecinecka prokuratura. W podobny, nieformalny sposób - wykorzystując kontakty Dariusza Czerniawskiego, szefa izby muzealnej w Bornem Sulinowie - udało się dotrzeć do rodziny zamordowanej. Sposób był można napisać wręcz banalny. Jednak bardzo skuteczny.

- Pewien Niemiec odtworzył starą książkę telefoniczną z północno-zachodnich landów i zadzwonił do kilku osób o nazwisku Lohrke - opowiada Trawiński.

Dzięki temu sprytnemu sposobowi (kto z dzisiejszych młodych wiedziałby co to takiego książka telefoniczna?) wiadomo, że dzieci Erwina i Elisabeth przeżyły wojnę (jeden z synów już nie żyje, drugi jest schorowany). - Wnuk obiecał, że przyjedzie na grób babci... - dodaje pan Dariusz.

- Takich miejsc, gdzie są bezimienne mogiły, jest więcej i zwykle nic nie wiemy na temat osób, które tam spoczywają - mówił po pogrzebie Ireneusz Markanicz, dyrektor Muzeum Regionalnego w Szczecinku, podkreślając rolę, jaką w tropieniu podobnych historii odgrywa Dariusz Trawiński, którego - jak to ujął - „wołają prochy”.

- W tym wypadku jest inaczej, udało się ustalić nie tylko kto spoczął w grobie, jakie były losy Elisabeth i dotrzeć do jej rodziny. Należą się mu - i innym osobom zaangażowanym w tę sprawę - wielkie słowa podziękowania.

Rajmund Wełnic

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.