Stefan Krajewski: PSL-owi potrzebny jest szef na miejscu, a nie w Sejmie

Czytaj dalej
Fot. Wojciech Wojtkielewicz
Marta Gawina

Stefan Krajewski: PSL-owi potrzebny jest szef na miejscu, a nie w Sejmie

Marta Gawina

Dlaczego w polityce nigdy nie mówi się nigdy, kto był faworytem w wyborach na szefa partii, jak się trzyma koalicja PO-PSL i dlaczego możliwa jest współpraca z PiS - o tym rozmawiamy ze Stefanem Krajewskim, nowym prezesem podlaskich struktur Polskiego Stronnictwa Ludowego. W partyjnych wyborach pokonał Mieczysława Baszkę.

Jak udało się Panu urwać dwa głosy posłowi Mieczysławowi Baszce? Taką przewagą wygrał Pan wybory na szefa ludowców w województwie podlaskim.

Stefan Krajewski: Tak zdecydowali delegaci zjazdu PSL w Białymstoku, którzy byli uprawnieni do głosowania. Czasem ktoś wygrywa dwoma, czy trzema głosami. Tak się dzieje także w czasie wyborów, w których biorą udział nawet tysiące ludzi. Nie jest to nic nadzwyczajnego.

A tak szczerze: spodziewał się Pan zwycięstwa? Kiedy rozmawiałam z działaczami PSL kilka tygodni przed wyborami wszyscy zgodnie mówili, że faworyt jest tylko jeden. I jest to poseł Mieczysław Baszko.

I pewnie był faworytem. Ja natomiast wykonałem ciężką pracę, rozmawiałem z delegatami, z członkami Polskiego Stronnictwa Ludowego. Na zjeździe przedstawiłem swoją wizję działania partii w regionie, jak ja to widzę, co chcę zrobić. I decyzja zapadła.

Co w takim razie źle robił poprzedni prezes, poseł Mieczysław Baszko?

Ja nie mówię, że poseł Mieczysław Baszko robił coś źle. Łatwo jest oceniać poprzedników, ale to nie o to chodzi. Uważam, że prezes, który jest posłem, który musi być w Warszawie, zbyt rzadko przebywa na miejscu, w regionie. I tym chyba przekonałem część delegatów. Na miejscu łatwiej jest pewne rzeczy koordynować.

Czyli potrzeba było szefa, który będzie na miejscu?

Tak. Poseł Baszko, kiedy są sejmowe tygodnie, przebywa głównie w Warszawie. Przyjeżdża tylko na weekend. A przecież dużo rzeczy dzieje się w tygodniu, popołudniami, wieczorami. I wtedy też trzeba działać.

Start w wyborach to Pana osobista decyzja, czy był Pan namawiany przez ludzi związanych z PSL?

Oczywiście były osoby, które namawiały mnie do udziału w wyborach. Jednak część delegatów musiała się spodziewać mojego startu. Zresztą nigdy tego nie ukrywałem. A wynik mamy jaki mamy. Przypominam, że kiedy Mieczysław Baszko był wybierany na prezesa podlaskiego PSL też byłem jego kontrkandydatem. Dostałem wtedy trzecią część głosów z tego, co otrzymał poprzedni prezes.

Jakie są Pan polityczne plany? Nie jest tajemnicą, że PSL mocno dołuje w sondażach, niektóre nawet pokazują poparcie dla ludowców poniżej progu wyborczego.

Sondaże są robione w całym kraju i w poszczególnych województwach. To trudny temat, bo wyniki takiego badania często zależą od tego, kto je robi, gdzie, do jakiej grupy wyborców dotrze. Wiemy, że PSL często był niedoszacowany w sondażach, choćby z takiego powodu, że ankiety były przeprowadzane w dużych miastach. Nie docierały one do naszego potencjalnego wyborcy. Natomiast na pewno potrzebna jest tu ciężka praca. I to co powiedziałem zaraz po zjeździe: nie wolno obiecywać na wyrost, za to trzeba swoje propozycje udowadniać pracą. Powinniśmy wrócić do wyborców. Myślę, że ten wyborca był za mało doceniany.

To był największy błąd poprzednich władz Pana partii?

Mówię tutaj o władzach krajowych, kiedy nastąpił taki zwrot. PSL-u było za mało na wsi, a to ten elektorat jest nam najbliższy. Natomiast chcemy też docierać do mieszkańców małych miast i do wszystkich, którzy identyfikują się z naszym programem. Mamy tu dużo do zrobienia. Po pierwsze, trzeba odzyskać zaufanie społeczeństwa, chociaż nie obietnicami na wyrost, jak to robią niektórzy. Bo zawsze przychodzi ten moment, gdy ktoś mówi: sprawdzam.

Dużo rzeczy dzieje się nie tylko w weekendy, ale i w tygodniu, popołudniami, wieczorami. I wtedy też trzeba działać.

Jak będzie układała się teraz współpraca w zarządzie województwa? Jako członek zarządu jest Pan podwładnym marszałka Jerzego Leszczyńskiego. W strukturach partyjnych to Pan jest szefem Jerzego Leszczyńskiego.

To nie jest tak, że musi być od razu jakiś dwugłos. Przecież wiadomo, że w zarządzie jest pięć osób, które muszą głosować, podejmować decyzje. Nie widzę tutaj zagrożenia, że będąc szefem partii, mam od razu narzucać swojemu szefowi w urzędzie marszałkowskim jakieś decyzje. Podległość polityczna i podległość służbowa to dwie odrębne rzeczy. Choć tu nasuwa się pewne porównanie, że jest niby zwykły poseł, prezes partii, który ma wpływ na poczynania premier rządu, prezydenta.

A jak Pan ocenia współpracę z marszałkiem Leszczyńskim?

Ta współpraca jest dobra i będzie dobra. O tym, kto ma pełnić funkcję marszałka zdecydowała partia i koalicja. I tę decyzję trzeba uszanować.

Jak Pan sobie wyobraża dalszą współpracę z koalicyjną Platformą?

Koalicja w województwie jest ułożona i zmiana prezesa nic tu nie zmienia. Choć życie pisze różne scenariusze, a w polityce nigdy nie należy mówić nigdy.

A wyobraża Pan sobie współpracę również z Prawem i Sprawiedliwością?

Wszystko, co jest dobre dla naszego regionu, trzeba brać pod uwagę. Nie można tylko dzielić się politycznie i mówić, że czegoś nie zrobimy, bo na to polityka nie pozwala. Mieszkańcy naszego województwa czekają na tę współpracę.

A w jakich obszarach widziałby Pan współpracę z partią rządzącą?

W tej chwili nasi radni wojewódzcy PiS mają lepszy kontakt z rządem, może też warto byłoby to wykorzystać. Przecież dwóch podlaskich polityków jest w ministerstwie rolnictwa. Często mówiłem o tym, że należałoby postarać się o dodatkowe środki na walkę z ASF. Ważna jest też budowa targowisk do obrotu zwierzętami, o co zabiegają wszyscy samorządowcy. My jako województwo dysponujemy zbyt małymi środkami. Należałoby to wesprzeć pieniędzmi krajowymi. Ale tu najważniejsza jest wola współpracy.

Za chwilę wszystkie partie będą się już oficjalnie przygotowywać do wyborów samorządowych. Według Pana, powtórzy Pan sukces Mieczysława Baszki, który dwa lata temu otrzymał najwięcej głosów w województwie podlaskim - ok. 16 tysięcy?

Poprzeczka z pewnością zawieszona jest wysoko. Jest do czego dążyć. Z drugiej strony nie jest najważniejsze, by jedna osoba robiła taki wynik. Jest ważne, by lista, z której startują nasi kandydaci zebrała dużo głosów. Wszyscy pracują na sukces. Im więcej samorządowców jest zauważanych, dobrze ocenianych, tym lepiej.


Dużo się mówi o tym, że PSL ma przede wszystkim wrócić na wieś. A co z miastami? Schodzą na dalszy plan?

Trzeba pamiętać, że wieś to nie tylko rolnicy, ale też osoby, które pracują w miastach. Dlatego nasz program będziemy kierować do wszystkich, także mieszkańców miast. Na pewno trzeba im pokazywać to, co było obiecywane przez partię rządzącą, a nie zostało realizowane. Takim przykładem jest obniżenie wieku emerytalnego.


Czy w czasie wyborów samorządowych PSL znów będzie walczył o Białystok? Dwa lata temu wystartował kojarzony z Pana partią Robert Żyliński. Miał trzeci wynik.

Jest za wcześnie, żeby odpowiedzieć na to pytanie. Natomiast warto przypomnieć sobie ostatnie wybory uzupełniające do Senatu. Pokazały, że w miastach też możemy walczyć o głosy. Nasz kandydat Mieczysław Bagiński wygrał z panią Anną Marią Anders właśnie w miastach: Suwałkach, Łomży. Wiadomo, że specyfika powtórzonych wyborów jest trochę inna, ale przygotowując dobry program, wystawiając rozpoznawalnego kandydata można walczyć.

Jakiego wyniku PSL spodziewa się Pan w najbliższych wyborach samorządowych?

Będziemy dążyć do tego, żeby przynajmniej utrzymać wynik z 2014 roku. Przed nami ciężka praca. Trzeba będzie udowodnić, że nie tylko miejsce na liście zdecydowało o wynikach naszych kandydatów.


Pana kariera polityczna i zawodowa była związane przede wszystkim z rolnictwem. Nadal jest Pan czynnym rolnikiem?

Jeżeli mówimy o prowadzeniu gospodarstwa na własny rachunek, to nie. Aczkolwiek wspólnie z bratem ciągle pomagam w rodzinnym gospodarstwie. Spędzam tu każdą wolną chwilę.

Kim jest Stefan Krajewski

Urodził się w Zambrowie w 1981 roku. Wychowywał się w Krajewie Białym w rodzinie rolniczej. Ukończył Wydział Dziennikarstwa i Nauk Politycznych na Uniwersytecie Warszawskim. W dotychczasowej pracy zawodowej był związany głównie z Agencją Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Żonaty, ma jednego syna. W wolnych chwilach lubi podróżować i jeździć na rowerze.

W 2014 roku zdobył mandat radnego sejmiku. Trafił do zarządu województwa podlaskiego.

Marta Gawina

Białostoczanka i dziennikarka z kilkunastoletnim stażem, którą świat ciągle potrafi zadziwić. Także świat polityki, który na co dzień przybliżam naszym Czytelnikom. Ustalam kto, z kim, dlaczego i co z tego mamy. "Buduję" też drogi, pilnuję komunikacji . Choć łopat nie wbijam, staram się być na bieżąco z najważniejszymi inwestycjami w Białymstoku i województwie podlaskim. Tak, tak czekamy na S19...

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.