Siedem maratonów na siedmiu kontynentach. Wrócił z Antarktydy, poleciał do Bostonu, za miesiąc pobiegnie w Rio de Janeiro

Czytaj dalej
Fot. archiwum prywatne
Magdalena Olechnowicz

Siedem maratonów na siedmiu kontynentach. Wrócił z Antarktydy, poleciał do Bostonu, za miesiąc pobiegnie w Rio de Janeiro

Magdalena Olechnowicz

Ma 70 lat. Zaczął biegać po pięćdziesiątce. Teraz szykuje formę na Rio de Janeiro. Zostanie Tokio i Sydney. Wówczas Zbigniew Szkudlarczyk zdobędzie koronę. Nie byle jaką, bo Koronę Maratonów Świata!

O Zbigniewie Szkudlarku Słupsk usłyszał, gdy przebiegł maraton na Antarktydzie. Brzmiało to tak abstrakcyjnie, że każdy chciał wiedzieć - kim jest ten Szkudlarek? Co mu strzeliło do głowy, aby biegać po Antarktydzie? Tam w ogóle mało kto był…

Na topie jest Egipt, Turcja, Grecja, czasami ktoś ze znajomych pochwali się zdjęciami z Los Angeles czy Dubaju. Ale z Antarktydy nikt na fejsa zdjęć nie wrzucał. Aż tu nagle, jak filip z konopi, wyskoczył Szkudlarek! Kiedy pochwaliła go sama prezydentka miasta - Krystyna Danilecka-Wojewódzka - o Szkudlarku zrobiło się głośno. A to dlatego, że wszyscy na Antarktydzie zobaczyli, skąd pochodzi.

Pan Zbigniew z dumą fotografował się z flagą Słupska, na której widnieje czerwony gryf nad trzema niebieskimi falami. Jak się potem okazało - nastoletni Zbyszek podkochiwał się w koleżance z klasy - Krysi, ale nic wtedy z tego nie wyszło.

Na rozmowę z biegaczem umawiam się w jego domu, który, jak to się mówi, ma duszę. Bo bieganie to nie jedyne hobby pana Zbigniewa. W gabinecie nad naszymi głowami znajdował się niemal cały zwierzyniec świata. A dokładnie poroża. Bo myślistwo to kolejna z pasji pana Zbigniewa. Zresztą jest ich tyle, że rozmowę można by prowadzić tygodniami - bo to jeszcze żeglarstwo, narciarstwo, zamiłowanie do starych mebli. Pan Zbigniew z dumą pokazywał ręcznie wykonane z drewna stoły, szafy czy ozdobne elementy z metalu jak lustra i półki. A na półkach pamiątki z całego świata. Bo podróże to chyba największa miłość słupszczanina.

Maratońska rehabilitacja

Mało mu jednak było wrażeń w życiu, więc zaczął biegać.

- Miałem 23 lata, kiedy pierwszy raz miałem ochotę na biegi. Któregoś razu ubrałem dresy, trampki i poszedłem pobiegać. Ale sąsiadki zobaczyły, że głupi Szkudlarek biega, i speszyło mnie to na 30 lat! - wspomina. - Dopiero gdy miałem 55 lat i zaczęły pojawiać się choroby i szpitale, a ja byłem już okrągły, lekarz zaleciał mi ćwiczenia i rehabilitację. Zacząłem biegać. Po półtora roku nic nie bolało, wszystko przeszło. Trafiłem na konsultację, a neurolog mówi: „Pan patrzy, jak panu dobrze te masaże zrobiły”. A ja na to: „Jakie masaże! Ja biegam. Właśnie pierwszy maraton zrobiłem w Warszawie - 42 kilometry”. „O Jezu, przecież panu nie wolno biegać” - powiedział, a ja na to: „Jak nie wolno, jak ja się doskonalę czuję i nie zamierzam przestawać” - opowiada o swoich początkach.

To było 15 lat temu, kiedy Zbigniew Szkudlarek miał 55 lat.

- Mój pierwszy maraton w Warszawie biegłem bardzo ostrożnie, na mecie popłakałem się z radości, bo udowodniłem sobie, że mogę, że potrafię! Potem były następne - w Poznaniu, Dębnie, Krakowie, Wrocławiu.

Apetyt na korony

W ten sposób zdobył Koronę Maratonów Polskich, gdyż te pięć biegów udało mu się ukończyć w ciągu zaledwie dwóch lat. Biorąc pod uwagę, że słupszczanin był kompletnym amatorem, to naprawdę ogromny sukces.

- Na początku jest zmęczenie, zadyszka, dopiero potem przychodzi zadowolenie i człowiek biega - czy wiosna, czy zima, czy lato… - mówi Szkudlarek.

Pewne jest, że tę przyjemność z biegania ma. Po zdobyciu Korony Maratonów Polskich postawił sobie poprzeczkę wyżej.

- Półka wyżej to World Marathon Mayors - Big Six - sześć najbardziej kultowych maratonów na świecie, gdzie startuje najwięcej ludzi - mówi Szkudlarek.

Co postanowił, to realizuje.

- Pobiegłem w Berlinie, gdzie było na starcie 56 tys. ludzi, potem w Londynie - 48 tysięcy zawodników, Nowy Jork, Chicago, teraz Boston. Na przyszły rok zostaje mi szósty - Tokio - zdradza. Jednak od razu w głowie zakiełkowało kolejne marzenie. - Absolutnym ukoronowaniem moich planów jest siedem maratonów na siedmiu kontynentach z uwzględnieniem Antarktydy.

Projekt polegający na przebiegnięciu maratonu na każdym z siedmiu kontynentów został nazwany Koroną Maratonów Świata lub Ziemi. Jest to możliwe od 1995 roku, kiedy to odbył się pierwszy maraton na Antarktydzie.

Do tej pory tego wyczynu dokonało około 530 biegaczy z całego świata, w tym 17 Polaków. W każdym maratonie trzeba zmieścić się w limicie czasu określonym przez organizatora. Nie ma natomiast ograniczenia czasowego, w którym biegi powinny zostać skompletowane. Można więc tworzyć swoją Koronę latami.

Klejnoty koronne tanie nie są

Najtrudniejsze jest zakwalifikowanie się na bieg, bo chętnych na prestiżowe maratony są tysiące. I jest jeszcze jedna trudność - trzeba uzbierać pieniądze. To nie tylko wpisowe, ale przede wszystkim ogromny koszt podróży dookoła naszego globu.

- W związku z tym, że przebiegłem już Europę (maratony w Berlinie i Londynie), Afrykę (Marakesz), Azję (Dubaj), Amerykę Północną (Nowy Jork i Chicago), a teraz Antarktydę, zostały mi Ameryka Południowa i Australia. W Ameryce Południowej pobiegnę już w czerwcu, gdyż szczęśliwie udało mi się zakwalifikować na maraton w Rio de Janeiro. I mogę też oficjalnie zakomunikować, że we wrześniu wezmę udział w imprezie w Sydney w Australii - mówi.

Skąd ma na to pieniądze?

- To głównie moje oszczędności. Jestem inżynierem budownictwa, ponad 20 lat pracowałem w Niemczech, wciąż działam tam dla kilku niemieckich i polskich firm. Jestem już emerytem, ale dalej zajmuję się fasadami, aluminium, szkłem. Dzięki mnie polskie firmy realizują w Niemczech duże projekty. Postanowiłem wydawać zarobione pieniądze na podróże. Poznałem Argentynę, Indie, krąg polarny jeszcze za czasów ZSRR, Afrykę - Namibię, Maroko, Botswanę. Jak jadę, to na miesiąc. Projekt 7 maratonów na 7 kontynentach to połączenie pasji podróżowania i biegania. Bardziej dziś dbam o dobrą kondycję i samopoczucie - opowiada pan Zbigniew. - Plan był taki, aby do siedemdziesiątki udało się zrobić wszystko. Niestety, 70. stuknie mi w tym roku, a w Tokio pobiegnę w przyszłym.

A co potem?

- Potem będę biegał dalej, ale mam świadomość, że wydolność jest inna niż 15 lat temu i trzeba wiedzieć, kiedy powiedzieć sobie stop. To znaczy, że będę biegał, ale już bez tak ambitnych celów, no chyba że przytrafi się bardzo ciekawy maraton… Na przykład jest taki sponsorowany przez producentów wina. Co ciekawe, nie ma limitu czasu! Co dwa i pół kilometra są wina i sery - „tralala i tralali” i biegnę dalej. Jest też taki bieg w RPA - od Pacyfiku do Atlantyku - Two Oceans Marathon... marzył mi się kiedyś.

Z dotychczasowych najwięcej emocji i wrażeń dostarczył maraton na Antarktydzie.

- Sześć lat się starałem o to, aby się zakwalifikować na ten bieg. Odbywa się on tylko raz w roku i startuje tylko 150 osób - stu maratończyków i 50 półmaratończyków. W tym roku z Europy zakwalifikowały się tylko trzy osoby, w tym ja jeden z Polski.

- Antarktyda nie przynależy do żadnego państwa, tam mają wstęp tylko badacze. To kontynent strzeżony ze względu na ochronę środowiska. Stąd takie obostrzenia. Tam nie ma portów ani lotnisk dla dużych samolotów. Na małych mogą lądować tylko grupy badaczy, więc my dwa dni płynęliśmy statkiem, a potem przesiadaliśmy się na pontony. Widoki po drodze są bajeczne - widziałem wieloryby i lodowce. To wszystko robi ogromne wrażenie - opowiada pan Zbigniew.

Sam maraton był bardzo trudny i na ciężkim terenie.

- Pogoda fatalna, wiatr 45 km/h w porywach do 65. Teren bardzo pofałdowany, deszcz na przemian ze śniegiem, temperatura około zera Celsjusza, ale ocean jest zimny, więc wiatry są bardzo zimne. Omiatają wyspę, powodując, że śniegu tam nie ma. Wszędzie było błoto i hardcorowe podbiegi. W sumie musieliśmy zrobić sześć okrążeń po siedem kilometrów. Było naprawdę potwornie zimno - opowiada.

- Czas dla mnie nie miał znaczenia. Nie chodziło o bicie rekordów, ale o przebiegnięcie. W trzy godziny i 10 minut trzeba było przebiec półmaraton, aby móc kontynuować bieg na dystansie maratońskim. Ja się zmieściłem. Potem na czas już nie patrzyłem. Na mecie zameldowałem się po 6 i pół godzinie. Byłem wyczerpany, organizatorzy pomagali mi się ubrać. Straciłem 3700 kalorii.

Był też czas na krótkie zwiedzanie, ale w asyście osób pilnujących.

- Tam nie ma kościołów, teatrów, zabytków. Tylko przyroda. Wiedzieliśmy pingwiny, foki. Niczego jednak nie można było dotykać. Zależało mi na tym i zrobiłem to. Zbierałem na to pieniądze i udało się cel osiągnąć. Ale drugi raz bym tam nie pojechał. To było po prostu zadanie do wykonania. Bardzo trudne zadanie.

W sumie przez 15 lat Zbigniew Szkudlarek przebiegł 32 maratony. Aby osiągnąć swoje cele, musi zaliczyć jeszcze trzy - w Rio de Janeiro w czerwcu, w Sydney we wrześniu i w Tokio - w przyszłym roku. Maraton w Tokio to chyba najtrudniejszy do zapisania się bieg na świecie. Chętnych jest co roku około 350 tysięcy osób, a miejsc - teoretycznie - 10 razy mniej.

W praktyce dostępnych dla zwykłych biegaczy miejsc jest zaledwie niecałe 20 tysięcy, gdyż kilkanaście tysięcy numerów przeznaczonych jest dla członków różnych japońskich stowarzyszeń i szkół biegowych. Jeżeli nie jest się zawodowcem, o kwalifikacji decyduje losowanie.

Wbrew temu, co by się mogło wydawać, Zbigniew Szkudlarek na co dzień wcale tak dużo nie trenuje.

- Biegam trzy do czterech razy w tygodniu - w sumie od 30 do 50 km. Poza tym ćwiczę jogę, której nauczyłem się, podróżując po Indiach. Bo sukces jest w głowie - zaznacza.

Wierzy, że Koronę Maratonów Świata zdobędzie. - Dam radę. Wiem to - mówi.

fot. archiwum prywatne
============06 Zdjęcie Podpis (12768427)============
Medal z maratonu z Antarktydy wzbogacił kolekcję biegowych trofeów
============06 Zdjęcie Podpis (12768421)============
Boston. - Nie dobiegłem pierwszy do mety, ale wiem, że jestem mistrzem dla samego siebie - pisał biegacz na FB
============41 Ramka Tytuł linia Black (12768420)============

fot. archiwum prywatne
============06 Zdjęcie Podpis (12768416)============
Ciężki, pofałdowany teren, silne wiatry, niskie temperatury. Na maraton na Antarktydzie trudno się dostać, a jeszcze ciężej jest go przebiec. 70-letni Zbigniew Szkudlarek, który walczył o udział w tym biegu przez sześć lat, dał wszystkiemu radę. Z radością fotografował się z flagą państwową i z godłem rodzinnego miasta Słupska

fot. archiwum prywatne
============06 Zdjęcie Podpis (12768424)============
Odhaczone, zaliczone, na Antarktydę Zbigniew Szkudlarek już raczej nie wróci. Przed nim kolejne kraje, kontynenty i maratony

Magdalena Olechnowicz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.