Są tacy, którzy uważają, że lepiej postawić pomnik Bismarckowi, niż chwalić się polską historią tych ziem

Czytaj dalej
Fot. Katarzyna Świerczyńska
Michał Elmerych

Są tacy, którzy uważają, że lepiej postawić pomnik Bismarckowi, niż chwalić się polską historią tych ziem

Michał Elmerych

Rozmowa z Grzegorzem Burczą, szefem Stowarzyszenia Przyjaciół Gryfic, autorem książek o powojennej historii Gryfic i okolic.

Nie jest panu przykro, że mieszkańcy Pomorza Zachodniego tak mało wiedzą o najnowszej historii Gryfic? Nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że czasami o tę historię ocierali się w swoim życiu?

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że niewielka grupa ludzi jest pasjonatami historii najnowszej. Większa część jest pasjonatami starej historii, tej przedwojennej, niemieckiej. Zresztą to dotyczy tak wielu rzeczy. Podam panu taki przykład: swego czasu podjąłem się zawiązania komitetu społecznego, żeby uczcić marszałka Józefa Piłsudskiego i przede wszystkim niepodległość Polski i jej okrągłą rocznicę. I niech pan sobie wyobrazi, że część ludzi i to moich naprawdę bliskich przyjaciół z dzieciństwa potrafiła zapytać: a co wspólnego miał Piłsudski z Gryficami? Tak. Potrafili takie pytania zadawać i twierdzić, że tutaj to lepiej byłoby Bismarckowi postawić pomnik. Powaliło mnie to wówczas na kolana.

Czyli historia polskości tych ziem nie ma szans, żeby się przebić przez tę niemiecką?

Przez te lata, gdy udaje mi się prowadzić Stowarzyszenie Przyjaciół Gryfic, widzę, że jest jednak zmiana. I wielu młodych ludzi zaczyna interesować się historią. Na samym początku w moim stowarzyszeniu, przepraszam za określenie, byli sami seniorzy. Osoby pięćdziesiąt plus i jeszcze więcej. Jednak w pewnym momencie to się zmieniło i mieliśmy naprawdę sporo młodzieży. Teraz znowu wygląda to inaczej. Młodzież wyjechała, rozpierzchła się, że się tak wyrażę. Jestem nauczycielem. Co prawda innych przedmiotów niż historia, ale próbuję podłapać temat z młodymi ludźmi. I nie ubolewałbym, że ci młodzi ludzie nie chcą poznać historii miejsca, w którym żyją. Często chcą, ale brakuje im źródeł, dzięki którym mogliby to zrobić.

Pańskie dwie książki „Gryfickie fenomeny” i najnowsza „Historia ziemi gryfickiej po polsku pisana” starają się tę lukę wypełnić. Mam jednak wrażenie, że to działalność pasjonacka, a nie powszech-na. I mimo że oba te wyrazy łączy litera p, to jednak inaczej ważą.

Nawet pytano mnie, a dlaczego „pisana po polsku”? Raz jeszcze trzeba wrócić do zainteresowania Gryficami z czasów, kiedy jeszcze nazywały się Greifenberg. Większość publikacji dotyczy całokształtu przedwojennej historii tego regionu…

Dlaczego uciekamy od tego, co wydarzyło się w latach 1945 do teraz? Traktujemy ten okres, jakby go nie było?

To bardzo dobre pytanie, bo sam szukam na nie odpowiedzi. Podczas zbierania materiałów do książek docierałem do bardzo wielu osób. Rozmawiałem naprawdę z wysoko postawionymi osobami, autorytetami, dyrektorami różnych ośrodków, szkół i tak dalej. I bardzo często było tak: mówię, że będę pisał książkę fenomeny gryfickie i historię tej ziemi i że interesuje mnie wszystko, co wydarzyło się po1945 roku. Proszę mi uwierzyć, że zdecydowana większość na początku była w szoku. Bo jak to? W Gryficach, Płotach, Nowogardzie czy Goleniowie po 1945 roku? „Grzesiek, co ty, przecież nic się fajnego nie wydarzyło” - mówili. „Przed wojną to było dużo fajnych rzeczy” - dodawali. I zaczynaliśmy rozmawiać. Pytałem, czy kojarzą ser z Gryfic, rozlewnię, cukrownię. Padały odpowiedzi: tak, kojarzę. No to ja dalej: a pamiętasz, że jedyne mleczko w tubie na całym Wybrzeżu było z Kamienia Pomorskiego? A w Płotach na przykład produkowano słynne chodaki. No tak! I pamięć się otwierała. Mijało pół godziny, godzina. „Kurde, Grzesiek, faktycznie mamy czym się pochwalić”. I często zastanawiałem się, z czego to wynika, takie wyparcie. Czy jesteśmy tacy skromni i nie potrafimy mówić o swoich sukcesach. A może to powszechne przekonanie, że w PRL-u wszystko było złe?

To pytanie, a jaki wniosek?

Dorasta już pokolenie niepamiętające PRL-u. Trzeba wyłuskać z naszej historii te fajne momenty, a nie tylko te martyrologiczne. I nie katować się za wszelką cenę, bo tych wspaniałych momentów jest masa. Mam ogromną satysfakcję, że udało mi się dotrzeć do ludzi poważnych, którzy w toku rozmowy zrozumieli, że jest się czym pochwalić.

Michał Elmerych

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.