Rodzina białogardzkich hiobów płacze, ale nie traci nadziei

Czytaj dalej
Fot. Radosław Koleśnik
Jakub Roszkowski

Rodzina białogardzkich hiobów płacze, ale nie traci nadziei

Jakub Roszkowski

Dziesięć lat miałby dziś Szymon Stąporowski, chłopiec z Białogardu, który w 2017 roku wpadł do niezabezpieczonej studni. Utonął. Rok później na świat przyszedł jego brat, Adrian.

- Śmierć Szymonka wywróciła nasze życie do góry nogami - opowiada Krzysztof Stąporowski, ojciec obu chłopców. - I tak, owszem, Adrianek, nasz drugi synek, miał być takim lekiem na ból, na scalenie naszej rodziny, na powrót do normalności po tej okropnej tragedii - kiwa głową tata, a łzy płyną mu po policzkach.

Czteroletni Adrian Stąporowski, brat nieżyjącego Szymona, cierpi na wyjątkowo rzadką chorobę skóry. To rybia łuska, przewlekłe i ciężkie schorzenie genetyczne, przejawiające się nadmiernym i nieprawidłowym rogowaceniem naskórka. Pojawiają się rany, dziecko musi przebywać w sterylnych wręcz warunkach. Rzecz w tym, by do skóry nie dostało się żadne zakażenie. Bo to grozi nawet śmiercią. Mama - pani Magda - poświęciła się całkowicie synkowi. Tata jest jedynym żywicielem, pracuje w sklepie budowlanym jako doradca. Niemal wszystko wydają na zdrowie chłopca.

- Dlaczego akurat to spotkało moją rodzinę? - pytałem po narodzinach Adrianka sam siebie. Wiem, że każdy musi nieść krzyż. Ale dlaczego ten mój jest aż tak ciężki? - wspomina pierwsze dni po porodzie chłopca pan Krzysztof. - Nie, nie obraziłem się ani wtedy ani teraz na Boga. Nie odwróciłem się od niego. Jestem osobą wierzącą. Ale ta złość czasem się pojawia. Ona jest. I wtedy pytam, dlaczego mnie się tak doświadcza? Niestety, nie mam odpowiedzi. Dopada czasem człowieka depresja, jakieś ponure myśli kłębią się w głowie. Chciałbym choć się dowiedzieć kto jest odpowiedzialny za śmierć mojego Szymona?

Ta historia wstrząsnęła całym krajem. Był czerwiec 2017 roku. Pięcioletni Szymon bawił się na placu zabaw z rówieśnikami. Plac widać z okna domu, w którym do dziś mieszkają Stąporowscy.

Tata cały czas zerkał na synka, ale w pewnej chwili, gdy ponownie rzucił okiem, Szymona nie zobaczył. Sekundy później już wiedział, że wydarzyło się coś złego. Wybiegł z domu. Pobiegł w stronę zbiegowiska, wszedł do niezabezpieczonej studni kanalizacyjnej, wyciągnął synka. Reanimacja, podjęta później także przez medyków, nie przyniosła efektu. Szymon zmarł.

Prokuratura Rejonowa w Białogardzie oskarżyła naczelniczkę wydziału gospodarki komunalnej i mieszkaniowej białogardzkiego magistratu o niedopełnienie obowiązków służbowych i narażenie pięciolatka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia. Sąd w Białogardzie uznał oskarżoną za winną zarzucanych jej czynów i skazał na karę 10 miesięcy pozbawienia wolności, warunkowo zawieszając wykonanie na rok próby. Nakazał jednak zapłacić na rzecz pokrzywdzonych rodziców zmarłego chłopca 3 tys. złotych zadośćuczynienia oraz pokryć koszty i opłaty sądowe.

Ale w apelacji Sąd Okręgowy w Koszalinie uniewinnił urzędniczkę, stwierdzając, że to nie ona była odpowiedzialna za niezabezpieczone studzienki. Sprawa wróciła jednak do ponownego rozpatrzenia, bo wyrok uchylił Sąd Najwyższy, do którego rodzina złożyła kasację od wyroku uniewinniającego. Jednak w ponownym procesie Sąd Okręgowy w Koszalinie ponownie uniewinnił naczelniczkę, powtarzając argumenty z pierwotnego orzeczenia.

- Sił coraz mniej, ale prokuratura znowu złożyła kasację od tego wyroku do Sądu Najwyższego. Zobaczymy co dalej. My teraz z żoną skupiamy się jednak nieco więcej na Adrianku. Bo to jest nasz priorytet - przyznaje pan Krzysztof.

- Adrianku, chciałbyś mieć zdjęcie w gazecie? - rzuca do chłopca pani Magda. Maluch leży sobie wygodnie w białej pościeli, obok ma zabawki, w telewizorze lecą bajki. Ale jest nie w humorze. Dopiero się obudził, nie chce rozmawiać. Zagadnięty o Domisie nieco się jednak ożywia, by pokiwać głową na potwierdzenie, że je bardzo lubi. Chce już się przytulić do mamy. Mama natychmiast jest przy nim. Zostają w pokoju. Dom, w którym mieszkają, to budynek po rodzicach pana Krzysztofa. Był wybudowany na początku lat 90. ubiegłego wieku. Od tamtej pory nie był remontowany. Do mieszkania prowadzą strome schody, wewnątrz jest dość chłodno. Stąporowscy wykorzystują dwa pokoje i kuchnię. Reszta wymaga remontu. - Szymon miał pójść do przedszkola. Wtedy planowaliśmy zacząć prace budowlane w domu. Żona miała pójść do pracy, mieliśmy pozbierać trochę pieniędzy, po prostu żyć. Gdy jednak stała się tamta tragedia, wszystko inne przestało mieć znaczenie - mówi ojciec.

Te doświadczenia życiowe wstrząsnęły wolontariuszami z Białogardu. Przygotowali więc dla Stąporowskich wielki koncert charytatywny, a starosta powiatu Piotr Pakuszto zapowiedział, że podejmie się remontu mieszkania rodziny. Prowadzona jest też zbiórka na rzecz Stąporowskich na stronie „siepomaga”. Każdy może ich wesprzeć.

Jakub Roszkowski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.