Adam Willma

Polski historyk z Bydgoszczy stworzył listę SS-manów z obozów koncentracyjnych

Na razie nie widzę następców, którzy chcieliby zająć się tematem załóg SS – martwi się prof. Lasik Fot. SPUTNIK/EAST NEWS Na razie nie widzę następców, którzy chcieliby zająć się tematem załóg SS – martwi się prof. Lasik
Adam Willma

Naukowiec z Bydgoszczy prof. Aleksander Lasik stworzył listę SS-manów, którzy służyli w obozach koncentracyjnych. – Historię trzeba nazywać po nazwisku – wyjaśnia profesor Lasik.

Im dłużej Aleksander Lasik przyglądał się sprawie obozów koncentracyjnych, tym bardziej był zdumiony: - Nie rozumiałem jak to możliwe, że tak wiele wiemy o ofiarach, a tak mało o oprawcach. I że nie odpowiedzieli za swoje czyny z imienia i nazwiska.

Owszem, na kartach podręczników pojawiają się zdjęcia z egzekucji komendanta obozu Auschwitz Rudolfa Hoessa, a postać Josefa Mengelego stała się jedną z ikon zła.

- Ale kto słyszał o Hansie Muenchu, Friedrichu Entressie (notabene absolwencie poznańskiego uniwersytetu), którzy prześcigali Mengelego w okrucieństwie?- pyta Aleksander Lasik. - Miałem wrażenie, że obozowe zbrodnie są jakby zawieszone w powietrzu. W relacjach brakowało mi informacji o oprawcach.

Student w więzieniu

Lasikowie to rodzina leśników, z tradycjami. Dziadek, powstaniec wielkopolski, w 1939 r. trafił z Leszna do Szubina. I to prawdopodobnie ocaliło mu życie. W Szubinie również urodził się Aleksander, ale parę lat później jego ojciec, również leśnik, skierowany został do leśnictwa w Nakle. - Bardzo dobrze wspominam swoje liceum w Nakle - mówi Aleksander Lasik. - To była szkoła na poziomie. Dziś na naszym Uniwersytecie (UKW w Bydgoszczy - przyp. AW) pracuje chyba z pięć osób z mojego ogólniaka.

- Pochłaniał książki , był zapalonym kinomanem - śmieje się Marlena Lasik, szkolna miłość Aleksandra, dziś jego żona. - Miał karnet do kina, czasami chodził na dwa seanse dziennie. Między filmami przemierzał okolice na swojej kolarzówce. Dusza towarzystwa, niespełniony gitarzysta, kawalarz. Nie wszyscy znają go od tej strony, bo dzisiaj już trochę spoważniał.

Aleksander Lasik: - Matematyka nie była moją mocną stroną, bo abstrakcyjne równania nigdy mnie nie pociągały. Ceniłem sobie związek z rzeczywistością. Dlatego bardziej działały mi na wyobraźnię chemia i fizyka. Z początku wybierałem się na polonistykę, ale kiedyś natknąłem się w gazecie na wywiad z socjologiem. Wówczas była to rzadkość. Chciałem dowiedzieć się czegoś więcej o tej dyscyplinie wiedzy.

Socjologia okazała się na tyle pociągająca, że Lasik złożył papiery na Uniwersytet w Poznaniu. Nauka o zachowaniach społecznych znajdowała się pod specjalnym nadzorem, bo analizowała przecież także elementy socjotechniki.

Na studiach Lasik trafił na praktyki do więzienia w Potulicach. Długą hippisowską czupryną wzbudzał zdumienie wśród recydywistów i wściekłość naczelnika.

- Sytuacja człowieka w sytuacjach skrajnych była dla mnie interesującym tematem badawczy - wspomina profesor. - Również w filozofii, którą się później zająłem, pracując na uczelni.

Prowadził zajęcia z historii myśli społecznej, ale do badań przydzielono mu działkę „kobiety wiejskie”. Wbrew najlepszym chęciom nie był jednak w stanie wykrzesać w sobie entuzjazmu do analizy czytelnictwa w środowisku gospodyń na prowincji.

Któregoś dnia wsiadł w pociąg i pojechał do Muzeum Auschwitz.

- Rzeczywistość obozowa była bardzo interesująca z socjologicznego punktu widzenia - wspomina naukowiec. - Przyglądałem się badaniom, które przeprowadzono, ale również zagadnieniom, które nie zostały podjęte. Byłem zdumiony, gdy dowiedziałem się, że nie było żadnych szerszych badań dotyczących obozowej załogi SS. Owszem, ci esesmani pojawiali się w relacjach więźniów. Czasami nawet była informacja, że strażnik pracował w referacie IV B1, ale czym się ten referat zajmował? Kto nim zarządzał? To wszystko były zagadnienia zupełnie niezbadane.

Dziś wydaje się to oczywiste, ale w naukowej rzeczywistości PRL przekraczanie dyscyplinarnych granic nie było mile widziane. Nieufnie spoglądali na pracę Lasika zarówno historycy, jak i socjologowie.

Wakacje w Auchwitz

Zaczął od podszlifowania języka. Podstawy wyniósł z ogólniaka, ale w biegłym poruszaniu się po hitlerowskich kartotekach pomogło dopiero stypendium w Lipsku.

- Pośród wszystkich naukowców z bloku wschodniego, tylko Polakom obowiązkowo dokwaterowywano do hotelowych pokoi enerdowca. Nasz był w porządku. Okazał się byłym żołnierzem. Ponieważ urodził się w Zelowie, znał polski. Poprosił nas w zaufaniu, żeby rozmawiać z nim o wszystkim, byle nie o polityce. Czasy były trudne, ledwie dwa lata po zniesieniu stanu wojennego.

Stopniowo Lasik przedzierał się przez kolejne dokumenty (dwa lata uczył się czytania odręcznego gotyku) i otwierał sobie drzwi do kolejnych archiwów:

- W niemieckich archiwach panuje zasada kolejnych stopni dostępu. Mam nadzieję, że posiadam już ten ostatni i nie ma akt SS, które byłyby niedostępne dla mnie.

Z początku archiwum powstawało na papierowych fiszkach. Dziś profesor utonąłby w morzu papieru. Cała baza informacji mieści się więc bez problemu na trzecim piętrze w bloku na bydgoskim osiedlu Tatrzańskim - na wysłużonym laptopie i w kilku pendrive’ach.

Marlena Lasik: - Bywało, że w Oświęcimiu mąż spędzał całe wakacje. Kiedyś, pomagając w ukończeniu doktoratu mężowi, miałam okazję również nocować w pokojach gościnnych na terenie muzeum. Mieszczą się one w byłych koszarach SS. Do dziś pamiętam ten strach, kiedy robiło się ciemno, a wokół rozciągał się dawny obóz.

- Owszem, niektóre relacje wracały w snach. Zwłaszcza te, które nigdy nie były publikowane, a do których miałem dostęp w muzeum - przyznaje Aleksander Lasik.

Budowanie bazy nazwisk esesmanów to był dopiero pierwszy krok, do zrozumienia mechanizmów zagłady.
- Musiałem poznać strukturę obozu w Oświęcimiu. Potem musiałem dowiedzieć się jak działa struktura obozów w Rzeszy. Ale żeby to zrozumieć, trzeba było poznać działanie instytucji państwowych w hitlerowskich Niemczech. To jest jeszcze poważniejszy problem, bo Hitler zarządzał metodą „dziel i rządź”, więc kompetencje różnych organów władzy dublowały się.

W światku polskiej nauki Lasik znalazł się na zupełnie nieznanym gruncie. Nikt w tamtym czasie nie drążył podobnego tematu. Z drugiej strony - w peerelowskiej rzeczywistości temat II wojny wydawał się mocno wyeksploatowany. Pokolenie wychowane na „Czterech pancernych” dorosło i bardziej interesował je zakazany kolorowy świat za żelazną kurtyną. Lasik działał więc w pojedynkę.

- Samotność - odpowiada bez wahania profesor. - Przyjeżdżasz do obcych miast. Całe dnie spędzasz w samotności w archiwach. W Berlinie byłem dziesiątki razy. Zdążyłem zwiedzić już wszystko, co można zwiedzić. A rozmowa? Owszem, grzecznościowo wymienia się parę słów, ale gdy pada pytanie, czym się zajmuję zawodowo, odpowiadam, że najnowszą historią Niemiec, nie rozwijam tematu. Gdy zdarzyło mi się powiedzieć, że przyjeżdżam w sprawie załóg SS, reakcja zwykle była podobna: „A po co do tego wracać?”.

Brazylia czyta o Auschwitz

Od kilku dni prof. Lasik odbiera dziesiątki połączeń dziennie. Udzielił już wywiadów kilku światowym agencjom i korespondentom największych światowych mediów. Informacje o tym, że baza nazwisk esesmanów z Auschwitz znalazła się w sieci, opublikowana została niemal na całym świecie. Po naszej rozmowie z profesorem zaanonsował się jeszcze izraelski „Haaretz”.

Po raz ostatni takie zainteresowaniem newsem z Polski wzbudził w ostatnich latach jedynie Konkurs Chopinowski.

Profesor podkreśla jednak, że dane w jego katalogach nadal są niepełne.

- Niestety, rzadko zdarza się tak kompletna baza danych, jak w przypadku obozu Stutthof - żałuje Aleksander Lasik. - W tamtym przypadku dokumenty zostały znalezione w rowie koło Lęborka. Niemcom nie udało się ich wywieźć. Mam nadzieję, że uda się nam odkupić kopie mikrofilmów, jakimi dysponują Amerykanie. Dzięki temu bylibyśmy niezależni od archiwów niemieckich. W tej chwili nie stać nas na przykład na dołączenie do wszystkich biogramów zdjęć, bo za wykonanie reprodukcji w niemieckim muzeum trzeba zapłacić 10 euro i drugie tyle za prawo do publikacji.

A szkoda, bo spojrzenie w twarz mówi czasem więcej niż suche fakty.

- Wyłania się z tego obrazu obraz fatalnej banalności zła - armia ludzi, którzy w normalnym życiu byli robotnikami, rolnikami, urzędnikami - zauważa prof. Lasik. - Cieszę się, że wreszcie świat pozna te nazwiska zwykłych ludzi, którzy współtworzyli system terroru. Każdy, kto czyni zło nie powinien czuć się bezkarny. Tylko znikomy odsetek esesmanów, którzy stanowili załogę obozową doczekał się kary. Reszta bez konsekwencji wróciła do normalnego życia. My zrobiliśmy coś, co powinien zrobić międzynarodowy trybunał.

Prof. Aleksander Lasik podkreśla, że jego rola kończy się na udostępnieniu katalogów z nazwiskami:

- Nie chcę wpisywać ich w polityczny kontekst. To nie jest rola naukowców. Ale przyznam, że z ciekawością przyglądam się reakcjom. Nie sądziłem, że zainteresowanie na świecie będzie tak wielkie. Na razie stosunkowo najmniej pisze się o naszym katalogu w Niemczech. Być może potrzebują więcej czasu, aby oswoić się z tym, że dane, które do tej pory były zamknięte w archiwach, dziś są dostępne dla wszystkich.

Na razie prof. Lasik ma zamiar odpocząć - oczywiście w lesie, który „odziedziczył” w genach. Ale szykuje już do druku kolejną 900-stronicową publikację:

- Sądzę, że to odbije się jeszcze większym echem niż katalog z Auschwitz.

Adam Willma

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.