Poleciał po marzenia i już nie wrócił. "Dalibyśmy wszystko, by cofnąć czas" - mówią rodzice. Wyrok jednak śmierci nie cofnie

Czytaj dalej
Fot. Łukasz Capar
Magdalena Olechnowicz

Poleciał po marzenia i już nie wrócił. "Dalibyśmy wszystko, by cofnąć czas" - mówią rodzice. Wyrok jednak śmierci nie cofnie

Magdalena Olechnowicz

„Namiot rozbity! Jutro polatam” - to ostatni wpis Krystiana na Facebooku. W nim zdjęcie zrobione na terenie Aeroklubu Słupskiego. Do domu już nie wrócił.

Bzowo, gmina Kobylnica. To tutaj mieszkał Krystian Doległo. Teraz spoczywa w Słonowicach. Na małym wiejskim cmentarzu, który mijam w drodze do Bzowa. Rodziców chłopaka poznałam rok po tragedii. Od tego czasu minęły kolejne trzy lata.

- Jest nam bardzo ciężko. To nieprawda, że czas leczy rany. Nikt nam nie pomógł. Nie otrzymaliśmy żadnej pomocy psychologicznej. Wciąż nie możemy normalnie funkcjonować. Nie umiemy sobie z tym poradzić - mówią Joanna i Leon Doległowie, mocno ściskając się za ręce przed salą sądową, gdzie ma zapaść wyrok za spowodowanie wypadku lotniczego, w którym zginął ich 17-letni syn.

3 lipca 2018 roku

Krępa Kaszubska, Aeroklub Słupski. Pierwszy dzień lotów. Na ten moment Krystian czekał od dawna. To właśnie dziś pierwszy raz miał usiąść za sterami szybowca i pod opieką instruktora wznieść się nad ziemię. Był jednym z dziesięciu kursantów, którzy wzięli udział w konkursie i zostali zakwalifikowani do bezpłatnego szkolenia szybowcowego. Kurs był dofinansowany przez Starostwo Powiatowe w Słupsku i przeznaczony dla uczniów z powiatu słupskiego. Młodzi ludzie część teoretyczną mieli już za sobą. Pozytywnie zdali egzamin. Teraz przed nimi najbardziej emocjonująca część. Latanie.

- To było spełnienie jego marzeń. Taki był szczęśliwy. Wyruszył z domu dzień wcześniej, bo od 7 miały być pierwsze loty - opowiada mama Krystiana.

Spał na lotnisku. „Namiot rozbity! Jutro polatam” - to ostatni wpis Krystiana na Facebooku - z 2 lipca 2018 roku. Wstawił też zdjęcie małego niebieskiego namiotu rozbitego na terenie Aeroklubu.

- Dzwonił do mnie około godziny 10 po pierwszych lotach. Był podekscytowany. Mówił jak nakręcony. Na koniec powiedział, że musi kończyć, bo zaraz znów jego kolej - opowiada pan Leon, ojciec chłopca.

Więcej już syna nie usłyszał.

31. lot instruktora

- To ja zaszczepiłem w nim miłość do astronomii, kosmosu i gwiazd. Pochłaniał wiedzę. Był taki mądry - ojciec, choć żołnierz zawodowy, wzrusza się za każdym razem, gdy mówi o synu. To był trzydziesty pierwszy lot tego dnia instruktora Andrzeja R., a dziewiąty Krystiana. Każdy trwał około 4-5 minut. Zadanie polegało na wykonaniu lotu nad lotniskiem z elementami startu, zakrętów i podejścia do lądowania.

- Wygląda to tak, że wyciągarka wyprowadza szybowiec w górę w powietrze, w określonym momencie traci się ciąg i należy pochylić maskę szybowca w dół i go wyczepić, pociągając trzy razy za wyczep. Następnie wykonuje się lot nad lotniskiem po czterozakrętowym kręgu, a po zrobieniu czwartego zakrętu jest lądowanie - tłumaczył podczas przesłuchania instruktor, który przeżył wypadek.

Lot obserwowali dwaj pracujący w lesie pilarze. Zeznali, że szybowiec leciał bardzo nisko, zahaczając o czubki drzew. Przy trzecim manewrze usłyszeli odgłosy szorowania szybowca o korony. Momentu rozbicia się jednak nie widzieli.

Osoby, które będąc na lotnisku w Krępie, widziały, jak szybowiec zniknął za linią drzew we wsi Łupiny, potwierdzają, że leciał bardzo nisko.

- Było to dziwne - zeznała jedna z osób, która pomagała przy organizacji szkolenia.

- Według mnie miał on około 60 metrów wysokości nad ziemią. Widziałam, jak szybowiec wykonał zakręt w lewo, dość głęboki, prawe skrzydło było mocno wychylone w górę, po czym wpadł w korkociąg i spadł za linię lasu. W radiostacji nie słyszeliśmy żadnych komunikatów o awarii szybowca. Nie wiem, dlaczego instruktor z Krystianem wykonali taki manewr. Potem usłyszeliśmy komunikat, że szybowiec spadł. Kierownik szkolenia i dyrektor lotniska pojechali szukać miejsca wypadku. My czekaliśmy na służby ratownicze. Na miejsce zdarzenia pojechaliśmy karetką…

Niestety, pomimo wysiłków lekarzy i długiej reanimacji nie udało się uratować 17-latka. Chłopak zmarł w szpitalu tego samego dnia po południu. Przyczyną śmierci były rozległe wewnętrzne wielonarządowe obrażenia ciała. Z kolei 70-letni wówczas instruktor Andrzej R., mimo rozległych obrażeń, był świadomy. Precyzyjnie wskazał miejsce wypadku, a ratownikom medycznym polecał, aby w pierwszej kolejności zajęli się chłopakiem, który był w gorszym stanie.

Nie zdążyliśmy się z nim pożegnać…

Szybowiec spadł o godzinie 12.15.

- Nas poinformowano o 14.45. Zadzwonili ze szpitala, że był wypadek i trzeba szybko jechać. Nie zdążyliśmy. Gdy dojechaliśmy, Krystian już nie żył. Nie dano nam szansy pożegnać się z umierającym dzieckiem - pani Joanna płacze.

- Cały czas noszę go w sercu - mówi i pokazuje srebrne serce na łańcuszku z wygrawerowanym imieniem syna. Wewnątrz jest zdjęcie Krystiana.

- Przez pierwsze trzy miesiące płakałam dzień i noc. Mamy jeszcze dwóch synów. Po tym wypadku już nikt z nas nie jest taki sam. Chłopcy przeżyli traumę. Nasze życie się zmieniło. Nie chciałam żyć. Jeździłam bez pasów w samochodzie, licząc na to, że może zginę i spotkam się z Krystiankiem. Wiem, że nie powinnam, bo mamy jeszcze dla kogo żyć. Ale to takie trudne. Nie potrafimy sobie z tym poradzić - mówi pani Joanna.

Choć Krystiana już nie ma, nadal obecny jest w rodzinnym domu. Pokój czeka na jego powrót.- Wciąż nie mogę tam wejść… - mówi pani Joanna.

Na półkę jeszcze długo dostawiali dla niego kolejne książki.

- Czytał fantastykę. Dwa dni po śmierci przyszła zamówiona przez niego książka - „Unicestwienie”. Włożyliśmy ją do trumny. Ale kupiliśmy kolejną i postawiliśmy na półce. Potem kupowaliśmy kolejne tomy, aż skończyła się ta seria. Zbieraliśmy też na prawdziwą lunetę, aby obserwował gwiazdy i galaktyki. Kupiliśmy ją w końcu, ale już po jego śmierci. Stoi u niego w pokoju. Czeka - mówi pan Leon.

Wyrok zapadł po czterech latach

Proces rozpoczął się dopiero trzy lata po wypadku - 20 sierpnia 2021 roku. Dopiero wtedy pierwszy raz spotkali się twarzą w twarz z instruktorem Andrzejem R. Prokuratura oskarżyła go o nieumyślne spowodowanie wypadku oraz kilkukrotne wyłudzanie orzeczeń lekarskich, które umożliwiały mu prowadzenie szkoleń.

- Wtedy pierwszy raz, po trzech latach, usłyszeliśmy „przepraszam”. Nie było jednak w jego głosie skruchy. Odczuliśmy to tak, jakby przeprosił, bo kazał mu adwokat - mówią rodzice chłopca.

Andrzej R. po wypadku zapadł w śpiączkę. Wybudzono go 13 dni po zdarzeniu, a dopiero 21 sierpnia przekazano mu informację, że w wypadku zginął chłopiec. Od początku utrzymuje, że z dnia wypadku niczego nie pamięta. Dziś jest na tyle sprawny, że brał udział w procesie, który toczył się w Sądzie Rejonowym w Słupsku. Jednak w piątek, 14 października, w sądzie się nie pojawił. Wtedy - po ponad czterech latach od wypadku, zapadł wyrok.

- Sąd uznał, że instruktor Andrzej R. umyślnie naruszył zasady bezpieczeństwa w ruchu powietrznym a w konsekwencji nieumyślnie spowodował wypadek lotniczy, w którym zginął 17-letni uczeń - Krystian Doległo - mówił Ryszard Błencki, sędzia Sądu Rejonowego w Słupsku.

Skazał Andrzeja R. na dwa lata pozbawienia wolności. Orzekł także 10-letni zakaz prowadzenia wszelkich statków powietrznych oraz tzw. nawiązkę dla rodziców chłopaka - po 20 tys. zł dla każdego z nich. Jednocześnie sąd uniewinnił Andrzeja R. od trzech przestępstw związanych z wyłudzeniem nieprawdy w dokumentach poświadczających, że stan jego zdrowia pozwala mu być instruktorem lotnictwa.

Skąd wziął się ten zarzut? Zdaniem prokuratora trzy lata z rzędu, w okresie 2015-2018, Andrzej R. miał podstępem wyłudzić korzystne dla niego orzeczenia od lekarza orzecznika w centrum medycznym we Wrocławiu.

W jaki sposób? Zatajając we wniosku o wydanie orzeczenia fakt przyjmowania leków na cukrzycę typu drugiego. Sędzia przyznał jednak, że z opinii biegłego diabetologa wynikało jednoznacznie, że Andrzej R. miał zaawansowaną cukrzycę, która wykluczała go z pełnienia funkcji instruktora szybowcowego.

- Oskarżony doskonale zdawał sobie sprawę, że stan jego zdrowia nie uprawniał go do podejmowania czynności jako pilot instruktor. Hipoglikemia oznaczająca spadek stężenia glukozy poniżej normy przebiega często z objawami neurologicznymi. Niedobory glukozy w ośrodkowym układzie nerwowym to splątanie, senność, zaburzenia koordynacji, nietypowe zachowania, zaburzenia widzenia. Przy dalszym spadku glukozy mogą pojawić się zaburzenia orientacji i śpiączka. Będąc tego świadomym, nie powinien się podjąć pilotażu. W ocenie sądu nie ulega wątpliwości, że z powodu tego schorzenia nie był zdolny do pełnienia funkcji pilota z kursantem - argumentował sędzia Błencki.

- Nie możemy jednak jednoznacznie stwierdzić, czy zaświadczenie wyłudził podstępnie. Nie został przesłuchany lekarz, który zaświadczenie wystawił, ponieważ w międzyczasie zmarł - tłumaczył.

Na sali w dniu ogłoszenia wyroku obecni byli rodzice Krystiana.

- Nasze życie w tym dniu zawaliło się. Już nic nigdy nie będzie takie samo. Jaki by nie był ten wyrok, dla nas będzie zbyt niski. Nic nie przywróci nam syna - mówili przez łzy Joanna i Leon Doległowie.

- On zawsze będzie w naszych sercach. Oddałabym wszystko, aby cofnąć czas... - mówiła matka, ściskając mocno łańcuszek ze srebrnym sercem, w którym nosi zdjęcie Krystiana.

Rodzice na grobie syna są niemal codziennie. Rozmawiają z nim, stojąc przy pomniku. Jest piękny, z wygrawerowanym szybowcem. Ze zdjęcia spogląda młody chłopak. Jest uśmiechnięty, ma bystry wzrok.

- Nie zasnę, jak nie przyjdę się z nim pożegnać. Nie mogę sobie wybaczyć, że zgodziłam się na ten kurs - mówi pani Joanna.

Magdalena Olechnowicz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.