Hanna Wieczorek-Ferens

Odnaleźli siebie oraz miłość. Czekali na to aż 29 lat...

Justyna i Krzysztof przyjechali do Lądka-Zdroju ponownie w 2020 roku, na swój ślub Fot. archiwum prywatne Justyna i Krzysztof przyjechali do Lądka-Zdroju ponownie w 2020 roku, na swój ślub
Hanna Wieczorek-Ferens

Orłowiec koło Lądka-Zdroju, zima 1991. Na zimowisku spotykają się Justyna i Krzysztof. Ona ma 15 lat, on 17. Wybucha wielka miłość. Krzysztof miał napisać do Justyny list po powrocie do domu. Napisał, ale dopiero po 29 latach…

Kopalnia „Polska” ze Świętochłowic wysyłała zimą dzieci pracowników do Orłowca koło Lądka-Zdroju. Justynie wyjazd załatwiła babcia pracująca w kopalni. Krzysztof trafił tu z rodzicami, opiekunami kolonistów.

- Miał dłuższe włosy niż dzisiaj - mówi Justyna. - Ale poza tym niewiele się zmienił. Trudno było go nie zauważyć, znał się na muzyce, podczas dyskotek często stawał za konsoletą, dobrze tańczył… Byliśmy bardzo zakochani, taką pierwszą miłością, platoniczną.

- Nawet pocałunków nie było? - nie dowierzam.

- No, aż tak platoniczna to ta miłość nie była - śmieje się Krzysztof.

Dwa tygodnie szybko minęło. Trzeba było wracać do domów. Krzysztof miał napisać list (Justyna groźnie patrzy na męża - red.). Nie napisał. Krzysztof wzrusza ramionami, nie pamięta, dlaczego listu nie wysłał, pewnie miał dużo nauki. Ale kiedy latem z rodzicami jechał na kolonię kopalni „Polska” nad morze, wiedział, że spotka Justynę i był przekonany, że znowu będą parą.

- Przeliczył się - mówi Justyna. - Po powrocie z Lądka przez kilka miesięcy oczy sobie wypłakiwałam z jego powodu i kiedy dowiedziałam się, że jedzie do Żarnowskiej niedaleko Łeby, powiedziałam „stop”. Puściłam w obieg informację, że mam chłopaka i razem z nim wyjeżdżam na stałe do Niemiec. To był początek lat 90. i sporo Ślązaków wyjeżdżało wtedy na stałe do RFN. Jeszcze w ramach łączenia rodzin. Krzysztof uwierzył w tę historię, bo na koloniach traktowałam go jak powietrze.

- Jak miałem nie uwierzyć, patrzyła na mnie jak na trędowatego. Popatrz, wszystko mam na filmie - mówi Krzysztof.

- Jakim filmie? - dziwię się.

- Rodzice przed wyjazdem kupili kamerę - wyjaśnia. - I na koloniach filmowałem co się tylko dało. No dobrze, prze-de wszystkim Justynę, a ona nigdy nawet na mnie nie spojrzała. A wiesz, ta kamera to też było objawienie, okazało się, że uwielbiam filmować, ta pasja została mi do dzisiaj.

Wakacje się skończyły, Krzysztof i Justyna wrócili na Śląsk. Krzysztof przygotowywał się do matury, ale czasem jeździł na motorowerze Ogar 200 od dziadka pod dom Justyny…

Justyny już nie spotkał, zdał maturę i zaczął studia. Trzy związki i ciągłe przeprowadzki. Ona skończyła studia i po kilku latach robienia kariery w rodzinnych stronach, wyjechała na Dolny Śląsk do Lubina.

- Dobrze wspominam dwa lata spędzone w Lubinie - uśmiecha się.

Ich nieudane związki

Krzysiek studiów nie skończył, bo dostał dobrą pracę i zaczął jeździć po świecie. Był pół roku w Moskwie, potem w Irlandii, ożenił się dwa razy, nie wyszło. Trzeci poważny związek też nie wypalił. Zostały wspomnienia i dwaj synowie. W końcu wrócił w rodzinne strony.

Justyna także ma za sobą trzy związki. - Ale tylko jedno małżeństwo - dodaje. I liczne przeprowadzki. Bo z Lubina wyjechała do Warszawy, a tam przez 13 lat pracowała i przeprowadzała się z jednego mieszkania do drugiego. Dzieci nie ma.

- Ma za to dwa koty: Herę i Cykora - śmieje się Krzysztof.

- Skąd takie imię, nie grzeszy nadmiarem odwagi? - dopytuję się.

- To 8 kilo rozwagi i ostrożności - wyjaśnia Krzysztof.

Można powiedzieć, że pandemia była punktem zwrotnym w życiu obojga. Krzysztof przeprowadził się do rodziców. Obiecywał sobie: żadnych poważnych związków, żadnego angażowania się. Siedział w domu, naprawiał co się da…

- Musiałem się jakoś rodzicom odwdzięczyć - tłumaczy. Gdy przeglądał swoje rzeczy, wpadła mu w ręce kaseta magnetofonowa, oznaczona różowym lakierem do paznokci. Nie musiał się zastanawiać, doskonale wiedział, co na niej nagrał.

Justyna właśnie zmieniała pracę, kiedy pandemia postawiła wszystko na głowie. Firmy zamknęły rekrutację i nagle okazało się, że wisi nad nią widmo bezrobocia.

- Pieniądze powoli zaczęły się kończyć, zbliżał się koniec umowy wynajmu mieszkania - wspomina. - Założyłam nawet konto na Linkedinie, myślałam, że pomoże mi to w znalezieniu jakiegoś etatu. Zamiast przyszłego pracodawcy, odezwał się Krzysztof, napisał do mnie po 29 latach.

Justyna nie miała problemu z rozpoznaniem nadawcy e-listu. Krzysztof dołączył nagranie z taśmy oznaczonej różowym lakierem. - Spotkanie wyglądało tak: czekałam na Krzysztofa na dyskotece, a on przepadł. Nie miałam z kim tańczyć wolnych kawałków, a na dodatek muzyka była średnia, bo Krzysiek nie stał za konsolą. Poszłam więc go poszukać - śmieje się Justyna.

- A ja siedziałem w pokoju i piłem wino z kolegą, kiedy Justyna nas zobaczyła. Działo się, oj działo! - mówi Krzysztof. - Wszystko dokładnie słychać na nagraniu z różowej kasety.

Justyna i Krzysztof zaczęli korespondować. Rozmawiali, wspominali Lądek-Zdrój, słuchali muzyki, przypominali sobie przeboje sprzed 29 lat. Wte-dy modny był Glenn Medeiros, Elton John, Lady Pank i Universe, szczególnie „Tyle chciałem ci dać” tej grupy. Krzysiek bardzo lubił również Big Cyca. Justyna do dzisiaj zna na wyrywki teksty tamtych kawałków Krzysztofa Skiby. I ich dyskografię.

Rozmowy były coraz intymniejsze, w końcu uznali, że przyszedł czas na spotkanie w realu.

- Byłem w delegacji w Krośnie, kolega podwiózł mnie na dworzec, wsiadłem do pociągu i pojechałem do Warszawy - opowiada. - Justyna znalazła już pracę na poczcie. Dałem znać, że jestem pod drzwiami, wpuściła mnie tylnym wejściem.

Popatrzyliśmy się na siebie i przytulili...

- Dla nas obojga to było jak objawienie - rozmarza się Justyna. - Poczuliśmy, że pasujemy do siebie jak dwie połówki jabłka. Nie mieliśmy żadnych wątpliwości.

- Dałam Krzyśkowi klucze do mieszkania…. Wiesz, czasem ludzie mnie pytają, czy nie bałam się wpuścić go wtedy do domu, bo przecież to był właściwie obcy człowiek. Ale ja nie miałam poczucia, że jest mi obcy. Tam, w tych drzwiach, w których staliśmy przytuleni, jednego byłam pewna: to jest ten jeden, jedyny.

Justyna wzdycha, bo poczta okazała się dużym zaskoczeniem. Nie myślała, że ta praca może być tak stresująca. Po 8 godzinach człowiek czuje się, jak przepuszczony przez wyżymaczkę.

Tym razem wróciła do do-mu, a tam czekał na nią Krzysztof. Z obiadem i nakarmionymi kotami!

I znowu przeprowadzka

Jeszcze przed spotkaniem Krzysztof zaczął napomykać, że nic Justyny nie trzyma w Warszawie. A kiedy dostał od rodziców fundusze na mieszkanie, sprawa właściwie była już przesądzona. - Mieszkanie wybierałem w dość skomplikowany sposób - śmieje się. - Każdy obejrzany lokal pokazywałem również Justynie. Oczywiście na odległość, bo mieszkała jeszcze w Warszawie.

- Miałam dwa podstawowe warunki: balkon dla kotów i lokalizację w pobliżu domu babci - uśmiecha się Justyna.

W końcu wybrali i Krzysiek postanowił zaplanować przeprowadzkę. - Musiałem, bo wszystko się nawarstwiło: przeprowadzka, mój urlop i wizyta młodszego syna. Oraz wyjazd wuja Justyny, który pomagał nam w przewiezieniu rzeczy z Warszawy do Chorzowa - wylicza Krzysztof. - Ale udało się koncertowo. I jesteśmy nieziemsko szczęśliwi.

Gdzieś po drodze zaczęli rozmawiać o ślubie. Pierwszy termin musieli odwołać z powodu pandemii. O drugim „podejściu” nie mówili nikomu, nawet rodzinie. Ślub wzięli w sekrecie, towarzyszył im tylko młodszy syn Krzysztofa, a świadkami byli pracownicy urzędu stanu cywilnego.

- A specjalna suknia była? - dopytuję. Justyna śmieje się, że to kolejna historia. Bo zdarzyło się jej kiedyś zrobić tatuaż na ręce. - Był okropny, przypominał dziarę więzienną - otrząsa się Krzysztof. - Nawet zastanawiałem się, czy jest jakiś fragment życiorysu, o którym Justyna nie chce mówić.

- Och, tatuaż z więzieniem nie miał nic wspólnego, po prostu źle wybrałam - tłumaczy Justyna. - Pomyślałam, że przykryję go innym, ładniejszym.

- Rozmawialiśmy o tym, Justyna wysyłała mi różne projekty, wybrała w końcu czarnego kota, a raczej panterę - dodaje Krzysztof.

Ale i to podejście okazało się nieudane, zamiast kota na ręce, miała jakąś czarną plamę. Zgłosiła się więc do programu „Najgorsze polskie tatuaże” w TTV, a po drugim castingu zaproszono ją do studia. Z Krzysztofem i w ślubnej sukni.

- Znali naszą historię, w czasie, kiedy „czarodziej od tatuaży” przerabiał kota na mojej ręce, my opowiadaliśmy o naszej znajomości - śmieje się Justyna. - Tatuaż wyszedł wspaniale.

- Nie, nie mam nic przeciwko kwiatom na ręce Justyny - mówi Krzysztof. - Sam mam trzy tatuaże i pewnie na tym się nie skończy. Ale Justyna bała się reakcji mojej mamy, więc do ślubu poszła w sukni z długim rękawem. Moi rodzice do dzisiaj nie widzieli tego tatuażu na żywo, a tylko w telewizji.

***

Justyna i Krzysztof ślub wzięli w Sylwestra 2020 roku w Lądku--Zdroju, po 29 latach od pierwszego spotkania

Hanna Wieczorek
Damian Bednarz

Hanna Wieczorek-Ferens

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.