Neurolog z igłami. Kiedy zaczynał, na takich jak on mówiono: szarlatani

Czytaj dalej
Fot. Iwona Marciniak
Iwona Marciniak

Neurolog z igłami. Kiedy zaczynał, na takich jak on mówiono: szarlatani

Iwona Marciniak

Zdzisław Wachecki już blisko 50 lat temu zaczął łączyć medycynę konwencjonalną z akupunkturą. Od sześciu lat mieszka w Kołobrzegu, lecząc kręgosłupy.

Jeszcze w latach 70. ubiegłego wieku, już jako doświadczony neurolog i ordynator w Szpitalu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Bydgoszczy, Zdzisław Wachecki ukończył pierwszy w Polsce kurs akupunktury. Skorzystał z zaproszenia prof. Zbigniewa Garnuszewskiego z Instytutu Gruźlicy i Chorób Płuc w Warszawie, pioniera tej metody leczenia w Polsce. Profesor w 1978 roku otworzył pierwszą w Polsce poradnię, która z czasem stała się Centrum Leczenia Bólu i Akupunktury w Warszawie. W 1985 r. został krajowym specjalistą do spraw akupunktury przy Ministrze Zdrowia i Opieki Społecznej. To za jego sprawą powstało Polskie Towarzystwo Akupunktury, i już w jego pierwszym zarządzie znalazł się nasz rozmówca, Zdzisław Wachecki. Został w nim na długie lata.

Chińczycy jadą leczyć Polaków

Zbigniew Garnuszewski miał już swoją poradnię i zespół. Ale chciał też, żeby wiedza, którą zdobywał, szła w świat.
- Dlatego zorganizował kilkuletni kurs pod nadzorem Centrum Kształcenia Podyplomowego Lekarzy - zaczyna opowieść Zdzisław Wachecki. - Co było wydarzeniem niezwykłym, z udziałem chińskich lekarzy.

Na spotkania z nimi zjeżdżało regularnie kilkunastu specjalistów z całej Polski. Interniści, laryngolodzy, ginekolodzy, także neurolodzy.

- Uczyliśmy się od chińskich profesorów medycyny konwencjonalnej i od specjalistów tradycyjnej, ludowej medycyny chińskiej, którzy potrafili np. diagnozować ze źrenicy oka czy koloru języka - wspomina Zdzisław Wachecki. - Akurat z tej wiedzy nie korzystaliśmy. Za to na temat akupunktury chcieliśmy wiedzieć wszystko: jakie dolegliwości można leczyć, jakie miejsca nakłuwać, jak głęboko, jakimi igłami wreszcie.

A czym właściwie jest akupunktura?

- Mówiąc najprościej, nakłuwając powłoki ciała, pobudzamy receptory, czyli zakończenia nerwowe, powodując działanie lecznicze - tłumaczy lekarz. - Impulsy wywołane nakłuciami pobudzają układ współczulny oraz przywspółczulny i leczą, regulując czynność narządów wewnętrznych. Przy pomocy akupunktury można leczyć właściwie wszystkie schorzenia, niestety, poza chorobami nowotworowymi.

Akupunktura? Toż to jakby znachora o pomoc prosić!

Wtedy, gdy doktor Wachecki regularnie wyjeżdżał na te polsko-chińskie wykłady i po naukę jak najbardziej praktyczną, leczenia akupunkturą próżno było szukać na szpitalnych oddziałach. Krzywo patrzono na to, co nie było tzw. medycyną konwencjonalną.

- Wszystko inne pakowano do jednego worka, traktowano jako hochsztaplerkę, praktyki znachorskie - potwierdza lekarz. - Swobodę działania dawała mi jednak ordynatura. Gdybym był szeregowym lekarzem, pewnie usłyszałbym od przełożonego: „a co mi tu pan tymi igłami wojuje?”. Nawet ksiądz mówił z ambony, że to złe i trzeba się trzymać z daleka. Dziś trudno w to uwierzyć, prawda? - wspomina neurolog. - A mnie po siedmiu latach studiów i potem sześciu latach specjalizacji ciągle było mało. Czegoś brakowało. Bez wahania skorzystałem więc z zaproszenia prof. Zbigniewa Garnuszewskiego.

Co ciekawe, ściągnięcie do Polski chińskich specjalistów wymagało ministerialnych zgód. Kwaterowano ich w hotelu, mieli zapewnione wyżywienie. O brataniu się czy po prostu nawiązywaniu przyjaznych, nieformalnych relacji nie było mowy, bo na każdą dwójkę zaproszonych specjalistów przypadał jeden Chińczyk zajmujący się wyłącznie pilnowaniem pozostałych.

- Nie mogliśmy ich zabrać na kolację czy nawet na wódkę - wspomina dziś lekarz. - Ale robiliśmy im prezenty. Szczególnie cieszyli się z urządzeń gospodarstwa domowego, jakichś opiekaczy, maszynek do robienia lodów itd. Z dzisiejszej perspektywy, gdy Chiny to gigantyczna potęga gospodarcza, brzmi to wręcz niewiarygodnie. Ale naprawdę wtedy tak było.

Chiński opiekun milczał, ale nic nie umykało jego uwadze. Polscy „studenci” szybko zorientowali się, że zna język angielski. Używali go rzadko, bo w rolę tłumacza wcielała się lekarka, kursantka, Chinka, która po studiach w Polsce została tu na stałe. Co ciekawe, polityczny „cień” chińskich wykładowców ożywiał się przy prezentach. Przyjmował je bez cienia skrępowania.

Pan ordynator leczy i sam już uczy

Zdzisław Wachecki wspomina dalej: - Po tym, gdy się wykształciłem, sam zacząłem uczyć. Z czasem miałem swoją grupę uczniów. Moje zabiegi akupunktury w szpitalu MSW przełożeni uznali za pewien eksperyment medyczny. A że wyniki leczenia były bardzo dobre, a powikłań żadnych - mogłem pracować spokojnie.

Któregoś razu coś się jednak zmieniło: nie wiedzieć czemu, minister spraw wewnętrznych wydał rozporządzenie o zakazie stosowania akupunktury w podległych mu szpitalach.

- Ten dokument przyniósł mi do gabinetu dyrektor szpitala - opowiada lekarz. - Zapytałem go, patrząc mu głęboko w oczy: „A widzisz, żebym tu robił cokolwiek związanego z akupunkturą?” „Ależ skąd!” - odpowiedział ze znaczącym uśmiechem. Traf chciał, że za parawanem leżała akurat ponakłuwana żona pierwszego sekretarza partii w Bydgoszczy. Usłyszała głos dyrektora, którego, jak się okazało, znała, i krzyknęła: „Daj spokój! Głupich nie sieją! Niech doktor robi swoje”. Miała problem z kręgosłupem. Wyleczyłem ją. Pamiętam, że jej mąż mi dziękował.

Jak mówi, od początku stosował akupunkturę z dużymi sukcesami, zwłaszcza przy leczeniu schorzeń kręgosłupa i w niedowładach niektórych nerwów. Dziś też stosuje ją np. przy reumatycznym zapaleniu stawów, ale też zapaleniu zatok, przy leczeniu zawrotów głowy, nerwic, nawet astmy i padaczki.

Wśród pacjentów ma też dzieci. Opowiada o sześcioletnim letnim chłopcu z porażeniem nerwu twarzowego:

- Jego mama była przerażona - na bo jak przekonać takiego malca nie tyko do igły, ale i wielu igieł? - Zdzisław Wachecki zdradza, że ma na takich malców własny patent. - Wziąłem tego chłopca na stronę i powiedziałem mu tak: jeśli się nie zgodzisz, nie zrobię ci akupunktury. Choćby mama nie wiem jak mnie prosiła. Myślał chwilę i powiedział: dobrze, może pan robić. Obejrzał igły. Miał 10 zabiegów. Porażenie ustąpiło. A chłopiec podczas zabiegu nawet nie drgnął. Był dumny, że dał radę. Bo potraktowałem go jak człowieka, który ma prawo mieć swoje zdanie.

Zdzisław Wachecki mógłby już dawno odpuścić, delektować się emeryturą, ale, jak podkreśla, ciągle ma pacjentów, którzy proszą o lekarską diagnozę i również lekarską, pewną rękę przy wykonywaniu akupunktury. Prawdziwą plagą są schorzenia kręgosłupa, od lędźwiowego po kręgi szyjne.

- Przeniosłem się do Kołobrzegu, ale i tu mam sporo pacjentów - mówi.

Stosuje też elektroakupunkturę i terapię manualną. Jest członkiem Polskiego Towarzystwa Lekarskiego Medycyny Manualnej.
- Zdrowie mi na szczęście dopisuje, więc skoro nadal jestem potrzebny, pracuję z przyjemnością i radością, że odejmuję ból - mówi.

Iwona Marciniak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.