Marzy o białym welonie i kościelnym ślubie [zdjęcia]

Czytaj dalej
Fot. Szymon Starnawski
Paweł Gzyl [email protected]

Marzy o białym welonie i kościelnym ślubie [zdjęcia]

Paweł Gzyl [email protected]

Na planie „Na Wspólnej” pojawiła się jako 17-latka. Teraz oglądamy ją w „Agencie”. Sukcesy zawodowe nie uchroniły jej jednak przed porażkami sercowymi.

Kiedyś powiedziała, że nigdy nie zrezygnuje z udziału w serialu „Na Wspólnej”. Nic dziwnego - wkroczyła na jego plan, kiedy miała zaledwie siedemnaście lat. To jej pierwsze aktorskie zadanie.

- Było to ogromne przeżycie, choć pamiętam, że początki były dla mnie bardzo trudne - opowiada w rozmowie ze stacją TVN. - Po obejrzeniu pierwszych odcinków miałam wrażenie, że nie da się tego oglądać (śmiech). Tak naprawdę cała ekipa musiała się wszystkiego nauczyć, bo wcześniej nie było w Polsce tego typu produkcji - codziennej, długoterminowej i pochłaniającej mnóstwo czasu. Od operatorów kamer, przez aktorów, po scenarzystów, przeszliśmy niezłą szkołę. Teraz mogę powiedzieć, że chodzę z podniesioną głową i z dumą mówię, że gram w takim serialu, a nie w innym.

Popularność, jaką dał jej serial, sprawiła, że dziś jest angażowana do różnych programów telewizyjnych. Najnowszy to „Agent” - wielka przygoda w pięknych plenerach południowej Afryki. Znana z zamiłowania do sportu aktorka bez problemu odnalazła się na planie reality-show.

- Liczyłam w „Agencie” na dużo większe wyzwania fizyczne. Myślałam, że puszczą nas gdzieś przez pustynię i za 30 km dopiero coś będzie. Dla mnie nie było to ekstremalne pod względem fizycznym. Tęskniłam za swoimi treningami, bo tam ciężko było trenować. Produkcja niezbyt przychylnie patrzyła na pomysły biegania po RPA. Było to po prostu niebezpieczne. W porównaniu z tym, co robię na co dzień, to nic - śmieje się w telewizyjnym wywiadzie.

Na planie „Na Wspólnej” pojawiła się jako 17-latka. Teraz oglądamy ją w „Agencie”. Sukcesy zawodowe nie uchroniły jej jednak przed porażkami sercowy
Ewelina Wójcik Na planie „Na Wspólnej” pojawiła się jako 17-latka. Teraz oglądamy ją w „Agencie”. Sukcesy zawodowe nie uchroniły jej jednak przed porażkami sercowymi.

Pochodzi z rozbitej rodziny. Mama była położną, a tata - biologiem. Ona poświęcała się dla rodziny - po pracy gotowała, sprzątała, prała, prasowała i zajmowała się dziećmi. On po 25 latach małżeństwa znalazł sobie inną kobietę i zostawił żonę z córkami. To był wielki szok dla rodziny. Joasia długo nie mogła darować ojcu tej decyzji.

- Mama była całkowicie oddana rodzinie, tata zapatrzony w nas jak w obrazek. I dałabym się pociąć na kawałki, że on w życiu mamy by nie zdradził. Tym bardziej że znałam każdy jego krok, wiedziałam o każdej minucie jego życia. To znaczy tak mi się wydawało. Aż tu nagle pewnego dnia zostawił list, że odchodzi - opowiadała w „Gali”.

Dopiero z czasem uświadomiła sobie, że wiele ojcu zawdzięcza. Joasia była od urodzenia jego oczkiem w głowie. Kiedy zamarzyły jej się występy w telewizji, zabierał ją na każdy możliwy casting. Chwalił się nią przed znajomymi, pilnował, aby dobrze się uczyła. Kiedy czas uleczył rany - przebaczyła ojcu.

- Dzięki mądrości moich rodziców poradziłam sobie z tym. Dzisiaj z obojgiem mam znakomite relacje. Tata, choć odszedł, pozostał dla mnie wielkim autorytetem. Ale właśnie być może rozwód rodziców sprawił, że gdzieś w mojej głowie jest lęk przed małżeństwem. Nieuzasadniony strach... Myślę jednak, że nad tym krokiem każdy poważnie się zastanawia, trochę się boi i nie podejmuje takiej decyzji pochopnie - deklaruje w „Poradniku Zdrowego Człowieka”.

Joasia była typem dobrej uczennicy. Co roku przynosiła do domu świadectwo z czerwonym paskiem. Pod koniec podstawówki zafascynowało ją harcerstwo. Udział w zorganizowanych zbiórkach i wyjazdach wywarł duży wpływ na kształtujący się wówczas charakter dziewczyny.

- Wśród moich znajomych był to okres szaleństw i przemierzania rewirów dorosłości, a ja zamiast na imprezę szłam na zbiórkę. Dzięki temu jestem dziewczyną z zasadami, trzymam się tych idei i do dzisiaj mi one przyświecają. Wiem, że pod niektórymi względami jestem dziwolągiem, ale dobrze mi z tym - wyznaje w magazynie „Rossman”.

Ponieważ Joasię roznosiła energia, jej starsza siostra wpadła na pomysł, aby to spożytkować. Namówiła tatę, aby zaprowadził ją na casting do dziecięcego zespołu Fasolki. I udało się - Joasia została zaangażowana od razu po pierwszym przesłuchaniu. A miała zaledwie osiem lat.

- Nie traktowałam tego jak pracę, raczej realizację swoich marzeń. Zawsze kochałam to, co robię - program „Tik- tak”, potem prowadzenie „Teleranka”. Ale oprócz tych zajęć miałam normalne dzieciństwo, które zawdzięczam rodzicom. Dbali o to, byśmy jak najwięcej czasu spędzali wspólnie, organizowali nam wspaniałe wakacyjne wyjazdy - wyznaje w magazynie „Dobry Tydzień”.

Kolejnym krokiem w jej karierze było aktorstwa. W dniu swoich siedemnastych urodzin po raz pierwszy zagrała w serialu „Na Wspólnej”. Nauczyciele nie zawsze dobrze reagowali na fakt jej rosnącej popularności. „Zazwyczaj jak jest bieda w rodzinie, to wysyła się dziecko do pracy” - komentowała jedna z nich.

- Musiałam wykazać się obowiązkowością, żeby móc poukładać różne sprawy. Jak wszyscy szli na wagary, ja siedziałam pod klasą. Nie dlatego, że byłam nadgorliwa, tylko nie mogłam pozwolić sobie na jeszcze więcej nieobecności. Występowanie było moją pasją i rodzice nie musieli mnie karać, zakazując spotykania się ze znajomymi czy zabierając kieszonkowe. Zarabiałam sama. Jak wspominali, że może będę musiała zrezygnować z grania, wiedziałam, że muszę wziąć się w karby. Trzeba ciężko pracować, żeby móc realizować własne pasje - wspomina w „Rossmanie”.

Aktorska kariera nie wystarczyła jednak Joasi. Postanowiła zdobyć „przyzwoity” zawód. Początkowo myślała o medycynie, chcąc iść w ślady rodziców, ostatecznie zdecydowała się jednak na prawo. Nie było jej łatwo - musiała łączyć występy w telewizji z nauką. I jak sama przyznaje, choć ostro „kuła”, egzamin radcowski udało jej się zdać dopiero za drugim razem. Dziś wykorzystuje z powodzeniem aktorskie doświadczenia w pracy prawnika.

- Uwielbiam wchodzić na salę sądową, oczywiście z pełną pokorą i bardzo lubię ten uśmiech pełnomocnika strony przeciwnej, że to będzie takie proste, bo przyszła aktoreczka - na pewno jest niedouczona, bo za dużo czasu na planie spędziła i na pewno sobie nie poradzi. I bardzo lubię ich zdziwienie, kiedy się okazuje, że ja jestem właśnie dziesięć razy lepiej przygotowana od pełnomocnika drugiej strony. Ze względu właśnie na to, że ja wiem, jakie jest podejście do mojej osoby - śmieje się w Interii.

Piękna dziewczyna zawsze wzbudzała zainteresowanie płci przeciwnej. Pierwszym „poważnym” chłopakiem Joasi był pod koniec minionej dekady znany surfer - Aleks Grynis. To była wielka miłość: on rzucił dla niej swój imprezowy tryb życia, ona czuła się jak wyniesiona na piedestał księżniczka, zamieszkali razem i nawet planowali ślub oraz założenie rodziny.

- W czasie naszej znajomości przerabialiśmy już obrażanie się, fochy i rozstania. Ale to nigdy nie trwało dłużej niż tydzień, bo już wiemy, jak nam jest bez siebie źle - opowiadała wtedy w „Gali”.

Niestety: stare nawyki wzięły górę i para ostatecznie się rozstała. Żeby odreagować rozpad związku, Joasia mocno zaangażowała się w sport. Ponieważ tata zaraził ją miłością do jazdy na rowerze, zaczęła trenować kolarstwo. Uczestniczyła też w długodystansowych biegach. A w wolnym czasie uczęszczała na siłownię, gdzie trenowała pod okiem osobistego trenera Jakuba Krzyżaka. Nic więc dziwnego, że w końcu się z nim związała. Niestety, i ten związek rozpadł się - tym razem po trzech latach.

- Najgorsze jest to, że jesteś cały czas pod obserwacją. Coraz więcej ludzi ma aparaty w telefonach, i coraz bardziej ich cieszy robienie zdjęć i wysyłanie ich do gazet. Albo się na tym zarabia, a jak nie, to przynajmniej się komuś utrze nosa. To jest chyba najgorsze, że na każdym kroku jest człowiek obserwowany, nie może zrobić żadnej głupoty. I każde potknięcie będzie nie tyle że zauważone, to jeszcze będzie do niego stworzona legenda i cała otoczka - irytuje się w „Gazecie Współczesnej”.

Ale mimo tego Joasia nie rezygnuje z marzeń o wielkiej miłości. Wierzy, że ją kiedyś odnajdzie. - Jestem osobą wierzącą, Dekalog jest dla mnie ważny. Chciałabym wziąć ślub kościelny, mieć na sobie piękną suknię. Ale jeżeli zakocham się w człowieku, który będzie niewierzący, jakoś sobie z tym też poradzimy. Bo miłość jest najważniejsza - deklaruje w „Dobrym Tygodniu”.

Paweł Gzyl

Paweł Gzyl [email protected]

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.