Kożuchowska: - Jeśli wiemy, co ważne, trudniej się pogubić [rozmowa]

Czytaj dalej
Fot. Sylwia Dąbrowa
Paweł Gzyl

Kożuchowska: - Jeśli wiemy, co ważne, trudniej się pogubić [rozmowa]

Paweł Gzyl

Z Małgorzatą Kożuchowską spotkaliśmy się w Krakowie na planie filmu „Music, War and Love”. Opowiedziała nam o pracy w kinie, telewizji i teatrze i jak radzi sobie z popularnością.

Powinna się pani czuć w Krakowie trochę jak u siebie w domu...
Coś w tym jest. (śmiech)

Mam oczywiście na myśli billboardy z pani wizerunkiem, reklamujące jedną z galerii handlowych.
Co roku staramy się przygotować coś wyjątkowego, czerpiąc z historii miasta Krakowa i jego bogatej tradycji życia kulturalnego, artystycznego. Mam nadzieję, że się jeszcze krakowianom nie znudziłam.

Może pani w Krakowie spokojnie wyjść z hotelu?
Oczywiście. Zdarza się, że ktoś podchodzi, zagaduje, najczęściej jest to bardzo miłe.

Tym razem pojawiła się pani w Krakowie na planie międzynarodowej produkcji „Music, War And Love”. Jak trafiła pani do tego filmu?
Z castingu.

Takie gwiazdy jak pani w castingach?
Film obsadzali Amerykanie. Dla nich jestem anonimową aktorką. Po prostu przyszłam na spotkanie z reżyserką, Marthą Coolidge i producentem, Fredem Roosem. Najpierw była rozmowa, a potem drugi etap: odegranie kilku scen. Bardzo się ucieszyłam, że dostałam tę rolę, bo rzadko mam okazję grać w obcym języku. Co więcej: czasem w pracy przeszkadza mi popularność, bo niektórzy reżyserzy oceniają mnie przez pryzmat granych przeze mnie postaci. Tutaj miałam wrażenie, że przychodzę jako jedna z wielu i pokażę, jaka jestem naprawdę. Albo się spodobam, albo nie. To było ciekawe doświadczenie.

Co panią zainteresowało w tej roli?
Gram mamę głównego bohatera - Joannę Pułaski - która jest malarką. Ma swój świat, duże poczucie wolności i niezależności. Wszystko zaczyna się w 1936 roku w Łodzi, która jest pokazana jako miasto kosmopolityczne, gdzie żyją razem i przyjaźnią się Polacy, Żydzi i Niemcy. Film opowiada, jak w 1939 roku te relacje się komplikują. Ale najprawdziwsze przyjaźnie przetrwają. I to mnie ujęło - przedstawienie Polski jako kraju pozbawionego uprzedzeń. Nie widziałam jeszcze efektu końcowego, ale w scenariuszu te relacje rzeczywiście pokazane są z perspektywy rzadko prezentowanej w światowym kinie. Cieszę się, że ten film pokazuje Polaków w dobrym świetle.

Z Małgorzatą Kożuchowską spotkaliśmy się w Krakowie na planie filmu „Music, War and Love”.
Sylwia Dąbrowa Z Małgorzatą Kożuchowską spotkaliśmy się w Krakowie na planie filmu „Music, War and Love”.

Czym się różni amerykańska produkcja od polskiej?
Rozmachem - w sensie budżetu i liczbie dni zdjęciowych poświęcanych na poszczególne sceny. Mój filmowy syn jest śpiewakiem operowym, a jego ukochana świetnie gra na wiolonczeli. W czasie wojny Rachel trafia do obozu koncentracyjnego i działającej tam orkiestry. On stara się poruszyć niebo i ziemię, aby ją stamtąd wyciągnąć. Dwie sceny zbiorowe w szkole muzycznej kręciliśmy aż pięć dni. W przypadku polskich filmów to niemożliwe.

Bliższe są pani te postawy i wartości przedwojennych Polek niż tych współczesnych?
Jestem aktorką - i wszystkie ciekawe wyzwania są dla mnie pociągające. Jeśli jakaś postać jest mięsista i prawdziwa, to czy jest umieszczona we współczesnym, czy historycznym kontekście, nie ma dla mnie większego znaczenia. Choć wycieczka w przeszłość zawsze jest mile widziana.

W serialach „Rodzinka.pl” i „Druga szansa” gra pani nowoczesne Polki. Dużo w nich pani samej?
Jest w nich sporo mojego poczucia humoru, wrażliwości, intuicji. Ponieważ jednak gram wymyślone przez kogoś postaci, nie mogę ich upodabniać do siebie. Przestałabym być wiarygodna. Dla mnie ciekawsze jest granie postaci różnych ode mnie. Oczywiście, jeżeli nie zgadzam się z przesłaniem filmu, to nie wchodzę w taki projekt. Uważam, że jestem współodpowiedzialna za przekaz, który wysyła się widzom.

Zdarzało się pani odmówić udziału w jakimś przedsięwzięciu z tego względu?
Tak. Bo chciałam mieć czyste sumienie.

Natalia Boska z „Rodzinki.pl” jest dosyć liberalną mamą. Podoba się pani takie podejście do dzieci?
Obraz polskiej rodziny w tym serialu jest inny od tego, do którego przyzwyczaiły nas tego typu produkcje. I przyznam, że decydując się na rolę Natalii Boskiej, miałam wątpliwości. Pomyślałam jednak o tym, że w scenariuszu jest wiele ciekawych, często kontrowersyjnych tematów, których warto dotknąć. Gram w „Rodzince.pl” już pięć lat i wiem, że serial oglądają zarówno ci, którzy liberalnie wychowują dzieci, jak również ci, którzy są bardziej zachowawczy. Zaskoczyło mnie, że praktycznie wszyscy mówią: „Uwielbiamy i oglądamy ten serial!”. To zapewne przez jego błyskotliwy, komediowy ton. Mało tego: niektóre sytuacje z „Rodzinki.pl” są dla rodziców przyczynkiem do ważnej rozmowy. Uważam, że to cenne.

Na co nie pozwoliłaby pani swojemu dziecku, a pozwala na to Natalia Boska?
Nie lubię na przykład, gdy dzieci trzymają podczas rozmowy z rodzicami nogi w butach na kanapie, irytuje mnie też czasem ich bezczelność i bałaganiarstwo. Znam mamy, które mówią, że już nie mają siły reagować na takie rzeczy. Kiedy w jednym domu jest trzech chłopaków w trudnym wieku, to naprawdę czasem ręce opadają. Ja wychowałam się z dwiema młodszymi siostrami. Czasem był „sajgon”, a co dopiero z chłopcami! Zachwyca mnie inteligencja scenarzystów „Rodzinki.pl” i ich zmysł podglądania rzeczywistości. Co ciekawe - serial powstał na podstawie prawdziwych doświadczeń głównego scenarzysty.

Sukces serialu polega też na konkretnym zestawieniu aktorskich osobowości.
Bardzo się lubimy. Wszyscy, którzy trafiają do nas na plan, mówią, że jest tutaj wyjątkowo. Jest rodzinnie - za sprawą Doroty Kośmickiej, Patrika Yoki i Karola Klementewicza, którzy stworzyli ten serial. Już przed przystąpieniem do jego realizacji wiedzieli, że jeśli nie uda się znaleźć świetnych dzieci, to nic się nie uda. Mało tego - ważne było również podejście do tych młodych aktorów. Oczywiście po tych pięciu latach nasza młodzież ma już duże doświadczenie - ale to nadal nie są profesjonalni aktorzy. Dlatego musimy wykorzystywać to, co jest siłą tego serialu - swobodę, nastrój, dobrze pojęty luz.

Inny serial z pani udziałem - „Druga szansa” - pokazuje niezbyt pozytywny obraz polskiego show-biznesu. Ile jest w nim prawdy?
Sporo.

Pani bohaterka została oszukana przez konkurencję. Doświadczyła pani podobnych sytuacji?
Większość podobnych afer była opisywana na pierwszych stronach gazet. Ja też dorzucałam pewne pomysły, czerpiąc z własnego doświadczenia. Nie są to więc historie wyssane z palca, może jedynie podkolorowane czy skondensowane. Gdybym jednak była odpowiedzialna za ten serial od początku do końca - byłoby jeszcze ostrzej.

Nie ma pani przyjaciół w show-biznesie?
Są tacy, którzy uważają, że w show-biznesie nie ma miejsca na przyjaźń. Nie do końca się z tym zgadzam. W każdym środowisku można znaleźć kogoś bliskiego.

Syn jest dzisiaj z panią w Krakowie?
Nie. Jestem tu na jeden dzień. Bez sensu byłoby go ze sobą targać taki kawał drogi.

Pewnie czuje brak mamy...
W ten chwili ma już rok i dziewięć miesięcy. Jest więc na tyle duży, że ma swój rytm dnia, którego nie chcę zaburzać. Kiedy był malutki, potrzebował stałego kontaktu ze mną i pracowałam z nim przy boku w „Rodzince.pl”. Również dlatego, że go karmiłam. Teraz dzień w kamperze nie byłby dla niego atrakcyjny.

Urodzenie przez panią syna było ogólnopolską sensacją. Jak sobie pani radzi z kultem celebrytów w mediach?
Nie analizuję tego, bo nic konstruktywnego z tego nie wynika. To część zawodu - choć może mniej mi się podoba niż pozostałe. Staram się zachować jednak zdrowe proporcje. Bardzo rzadko „bywam” - tylko wtedy, kiedy jest to związane z moją pracą i jestem zobowiązana do promowania projektu, w którym biorę udział. Traktuję to jako kolejny zawodowy obowiązek.

Da się więc kontrolować swoją obecność w mediach?
Do pewnego stopnia tak. Bardzo strzegę swojej prywatności i staram się nie prowokować sytuacji, które mogłyby się potem obrócić przeciwko mnie. Dlatego wyraźnie stawiam granice - i jeżeli ktoś je przekracza, natychmiast stanowczo reaguję. Nie zwracam jednak uwagi na każdą bzdurę, która pojawia się na mój temat. Szkoda mi na to czasu i energii.

Dlaczego tak pani ostatnio mało w kinie?
To jest pytanie trochę nie do mnie. My aktorzy sami się nie obsadzamy.

No ale może dostaje pani propozycje, tylko je odrzuca.
Oczywiście są i takie. Takich ciekawych rzeczywiście nie było w ostatnich latach za wiele. Dlatego zagrałam tylko w „Listach do M.” i w „Kochaj!”, a teraz w „Music, Love and War”. Skupiam się na tym, co mam do wykonania i staram się nie zawieść tych, którzy chcą ze mną pracować.

Nie ma w polskim kinie ciekawych ról dla dojrzałych kobiet?
Są, ostatnio nawet sporo, bo koleżanki je dostają.

Paweł Gzyl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.