Łukasz Gładysiak

Konsekwencje za zhańbienie rasy ponosili wszyscy, nie tylko „podludzie”

Konsekwencje za zhańbienie rasy ponosili wszyscy, nie tylko „podludzie”
Łukasz Gładysiak

Przez większą część II wojny światowej Kołobrzeg i okolica znajdowały się na dalekim zapleczu frontu. Nie oznacza to jednak, że prócz echa wydarzeń na pierwszej linii walk, w regionie konflikt nie odciskał swego piętna.

Wręcz przeciwnie, podobnie jak w pozostałych częściach III Rzeszy, nad ujściem Parsęty trwała zupełnie inna, niż znana z zachowanych do dnia dzisiejszego kronik, wojna. Toczoną ją między innymi przeciwko tym, którzy do końca swych dni pracować mieli na rzecz państwa Adolfa Hitlera - robotnikom przymusowym, w tym dużej grupie Polaków.

Podludzie

Opowieść dotyczącą represji wobec narodowości, które reżim berliński uznał za „podludzi”, rozpocząć należy w połowie lat trzydziestych. Właśnie wtedy, w majestacie prawa, stworzono podstawy pozwalające narodowym socjalistom realizować swą zbrodniczą politykę. 15 września 1935 r. Parlament Niemiecki - Reichstag, przyjął trzy nowe ustawy, które do historii przeszły jako tzw. „Prawa Norymberskie”. Pierwsza z nich, „o obywatelstwie Rzeszy” jednoznacznie pozycjonowała członków „rasy panów” wobec pozostałych, niegodnych tego tytułu; kolejna - „o ochronie krwi i czci niemieckiej” odnosiła się do stosunków między wskazanymi w poprzedniej grupami narodowościowymi czy społecznymi, a ostatnia - utrwalała nowe symbole państwowe.

Zhańbienie rasy

Dla działań eksterminacyjnych, wymierzonych między innymi przeciwko Polakom, najważniejsze było drugie z przyjętych praw. Wprowadzało ono pojęcie „zhańbienia rasy” (niem. Rassenschande). Polegało ono na kontaktach intymnych między Aryjczykami, a pozostałymi, zaszeregowanymi niżej narodami.

Stwierdzenie, iż do takiego przestępstwa doszło, pozwalało trybunałom na wymierzenie szerokiej gamy kar wobec obu stron przewinienia. Nie-Aryjczyków w takich przypadkach czekało osadzenie w obozie koncentracyjnym albo, co stosowano najczęściej, śmierć (z reguły podczas egzekucji publicznej, mającej charakter prewencyjny).

Obywatel III Rzeszy, względem którego stwierdzono Rassenschande, zgodnie z przepisami wyrzucany był na margines społeczny, trafiał do więzienia albo, zwłaszcza po odwróceniu się wojennej szali zwycięstwa na stronę koalicji antyhitlerowskiej, za druty Konzentrationslager. Podkreślić należy, że to, czy do „zhańbienia rasy” doszło, sądy orzekały w zasadzie arbitralnie. By zostać skazanym niekiedy wystarczało spotkać się na spacerze czy pokusić o jeden, niezobowiązujący taniec.

Niewolnicy nowych władców świata

Choć Wehrmacht zwycięstwo nad Wojskiem Polskim odniósł już w październiku 1939 r., nie oznaczało to, że walka przeciwko obywatelom Rzeczpospolitej została zakończona. Zgodnie z wytycznymi Adolfa Hitlera, Polacy mieli zostać sprowadzeni do roli niewolników nowych władców świata, a wszelkie przejawy dążeń do odzyskania choć odrobiny niezależności miały być od razu pacyfikowane.

Nie inaczej sytuacja przedstawiała się na Ziemi Kołobrzeskiej, gdzie pierwsi, przymusowi robotnicy z podbitego kraju, zaczęli być sprowadzani już jesienią 1939 roku. Z czasem, oprócz jeńców wojennych, nad ujściem Parsęty pojawili się cywile, bardzo często ludzie młodzi. Wykorzystywano ich do prac polowych, obsługi maszyn czy, w samym mieście - do produkcji wojennej w słynnej w tamtym czasie fabryce Hermana Borowskiego. Po kilkunastogodzinnym dniu pracy wielu trafiało za druty dwóch, zlokalizowanych w Kołobrzegu obozów: przy dzisiejszej ul. Budowalnej oraz (od 1943 r.) - u zbiegu ulic Bałtyckiej i Wylotowej.

Wpajanie nienawiści

Od początku okupacji władze centralne i samorządowe Rzeszy dokładały starań, by wpoić swym obywatelom nienawiść do polskich „podludzi”. Drukarnie w Szczecinie opuszczały specjalne instrukcje postępowania między innymi wobec robotników przymusowych. Podkreślano w nich, że nie ma możliwości traktowania ich w partnerski sposób (o bliższych relacjach nie wspominając), a Niemcy cały czas pamiętać powinni, że wyzysk pokonanych to przejaw dziejowej sprawiedliwości.

Dla przykładu: wydany 2 grudnia 1940 r. Okólnik nr 4/40 Niemieckiego Frontu Pracy ostrzegał, że obywatele Rzeczpospolitej to jedni z najbardziej niebezpiecznych przeciwników państwa Adolfa Hitlera, toteż należy traktować ich w sposób absolutnie bezwzględny. Stanowić to miało także odwet za rzekome zbrodnie przeciwko mniejszości niemieckiej, popełniane w Polsce przed wrześniem 1939 roku.

Niebezpieczne uczucie

O tym, że ustanowione w 1934 r. i zaostrzone po wybuchu II wojny światowej prawo respektowane będzie z całą stanowczością, mieszkańcy współczesnego powiatu kołobrzeskiego przekonać się mogli na początku 1942 r. Stało się tak za sprawą pochodzącego z Żyrardowa, 22-letniego Tadeusza Osieckiego. Podobnie jak wielu rówieśników, zawierucha wojenna rzuciła go na tzw. rdzenne ziemie niemieckie. Trafił na Pomorze Środkowe, gdzie otrzymał przydział do jednego z gospodarstw rolnych w położonym kilkanaście kilometrów na południowy zachód Drzonowie. Polak zakochał się tam z wzajemnością w córce swych pracodawców - Edycie Goedtke. Uczucie, które zapłonęło między młodymi wbrew obowiązującym w tamtym miejscu i czasie zasadom, odkryła matka dziewczyny. Niezwłocznie poinformowała o tym lokalne władze. Na tragiczny skutek tego działania nie trzeba było długo czekać. 20 marca 1942 r., Tadeusz Osiecki został powieszony na jednym z drzew rosnących wzdłuż drogi z Drzonowa do Bogusławia. Egzekucji przyglądali się zarówno mieszkańcy okolicznych wsi, jak i pracujący na tym terenie robotnicy przymusowi, z rodakami Osieckiego na czele. Kilka dni później, wyznając w liście miłość do zamordowanego, życie odebrała sobie również Edyta Goedtke. Gdyby tak się nie stało, w związku z Rassenschande trafiłaby najpewniej do więzienia, a być może także podzieliła los kochanka.

Historię tragicznej, polsko-niemieckiej miłości, znamy między innymi dzięki informacjom zawartym na kartach przygotowanej przez wieloletniego dyrektora Muzeum Oręża Polskiego, Hieronima Kroczyńskiego „Kroniki Kołobrzegu”. Czy takich, konkretnie spowodowanych relacjami osobistymi przypadków w regionie było więcej? Nie wiadomo. Ekspertyza przeprowadzona przez członków Głównej Komisji Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu wskazuje, że w okolicach ujścia Parsęty, a także Koszalina czy Białogardu, podczas publicznych egzekucji na pewno stracono co najmniej kilku Polaków.

Czarna legenda

Na zakończenie warto dodać, że śmierć na szubienicy była tylko jedną z metod brutalnej rozprawy z pokonanymi w kampanii wrześniowej. Do czarnej, kołobrzeskiej legendy przeszły między innymi sadystyczne praktyki stosowane przez komendanta obozu dla Polaków przy ul. Wylotowej - Ericha Knabe, którego w 1947 r. sąd w Koszalinie skazał za nie na 15 lat więzienia. Z pewnością represje wobec Polaków trwały także w innych miejscach regionu, często nie wychodząc poza niemieckie zacisze domowe.

Łukasz Gładysiak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.