Każdy chciałby się przytulić, ale one wcale tego nie lubią. Niedotykalskie alpaki - puchaci terapeuci spod Kołobrzegu

Czytaj dalej
Iwona Marciniak

Każdy chciałby się przytulić, ale one wcale tego nie lubią. Niedotykalskie alpaki - puchaci terapeuci spod Kołobrzegu

Iwona Marciniak

- No, ciekawskie są te nasze chłopaki - tłumaczy zamieszanie Zuzanna Pawelska i uchyla bramę do miejsca, które ochrzcili nazwą: Al Pako - Alpaki nad Morzem.

Puchate „chłopaki” na widok odruchowo wyciągniętych dłoni (pustych), robią w tył zwrot i odchodzą. - Nie są w pracy - śmieje się Zuzanna. - Teraz są zajęte swoimi sprawami.

Ona pochodzi z Torunia, on z Białegostoku. Poznali się w Warszawie. Jak trafili do Charzyna, oddalonego raptem 14 km od Kołobrzegu

- To typowa ucieczka przed korporacją i wielkim światem - mówi Zuzanna.

W poprzednim życiu, jako inżynier procesu, nadzorowała produkcję telewizorów znanej marki. Na linii produkcyjnej pracowało 30 osób.

Przemek założył małą firmę. - Zawsze czymś handlowałem. Ale do życia starałem się podchodzić bez presji - podkreśla i patrzy z czułością na żonę. - Zuzia chyba zaczerpnęła trochę tego życiowego dystansu i połączyliśmy siły.

Jak Luna sprowadziła alpaki

Najpierw była ucieczka nad morze i pomysł na letni, gastronomiczny biznes w Kołobrzegu. Przyjeżdżali w sezonie, wynajmowali mieszkanie i pracowali. Domu na stałe, gdzieś pod Kołobrzegiem, zaczęli szukać później.

Zuzanna robiła w Warszawie kurs psiego behawiorysty. Od dawna angażowała się w ratowanie zwierząt w potrzebie, tworzyła dom zastępczy dla tych z problemami, nieadopcyjnych. Gdy wychodziły spod jej ręki, świetnie odnajdywały się w nowych domach. 11 lat temu, jeszcze na studiach, adoptowała suczkę Lunę, z którą dziś biegają dwa kolejne psiaki. Zuzanna mówi o Lunie: „wierna towarzyszka”, „moja miłość”.

- Zresztą dla mnie każde zwierzę jest do kochania - dodaje. - No, może poza pająkami - puszcza oko.

Jeszcze kiedy robiła swój kurs, usłyszała o kolejnym: alpakoterapii. Zainteresowała się tematem, po czym oznajmiła Przemkowi: - Będziemy mieli alpaki. - A ja odpowiedziałem: OK, niech będą alpaki - śmieje się Przemysław Pawelski.

Potem była wspólna nauka, dużo czytania, nawiązywanie kontaktów z hodowcami tych pochodzących z Ameryki Środkowej zwierząt.

Szop pierze, co mu wpadnie w łapy

Dom do wykończenia, w Charzynie, blisko lasu, był prawdziwą okazją. Duża działka, plus teren użyczony przez sąsiadów, pozwoliły stworzyć raj dla ośmiu alpak, trzech klaczy i trzech psów. Z czasem dołączyły adoptowane dwa jenoty i trzy szopy pracze.

Ktoś, kto spotyka je po raz pierwszy, widzi w szopach urocze zwierzaki, które wszystko, co może się nadać do zjedzenia, badają przypominającymi małe dłonie łapkami. No i „piorą”. Ale to gatunek inwazyjny. Dziesiątkują ptaki, bo wyjadają jajka. Wyżerają też to, czym powinny się żywić lisy. Nie można ich rozmnażać. Te w niewoli są ściśle rejestrowane. Nowe, unijne przepisy nakładają ogromne kary za ucieczkę takiego gagatka. Szopy z Charzyna będą miały tu azyl. Formalny wniosek już złożony. Mają edukować, że nie wszystko, co misiowate i na pozór słodkie, można hodować albo przetrzymywać w domu.

Ani pluszaki, ani przytulaki

Tuż po naszym wejściu na teren posesji zawiedzeni brakiem przysmaków Bodzio, Riczi, Maniek, Karmelek, Bambi, Kajtuś i uchodzący za ich lidera Pako (choć lider z niego nienachalny), odchodzą w stronę drewnianej alpakarni. Zostaje z nami biały Olaf. Charakterystycznie mecząc, szuka kontaktu z człowiekiem.

- To chyba najbardziej przebadana alpaka w Polsce - mówi Zuzanna. - Był w dwóch klinikach. Dla niego zbierało się konsylium.

Poszło o to, że Olaf zachowuje się nietypowo: garnie się do ludzi, lubi się przytulać, wręcz prosi się o dotyk.

- A to nie jest normalna cecha tych wielkich pluszaków? - pytamy. - No nie - pada w odpowiedzi. - Bo to ani pluszaki, ani przytulaki.

Zuzanna i Przemek wyjaśniają, że i dla nich było to największym zaskoczeniem. Potem doszły kolejne.

- Jeszcze podczas kursu dowiedzieliśmy się, że hodowla alpak wcale nie jest taka łatwa - mówią Zuzanna i Przemek. - Bo trawa, siano czy lucerna to nie wszystko. Alpaki wymagają suplementacji między innymi witaminą D, regularnego ważenia, badania kału - zdarza się im łapać pasożyty, oceny stanu zdrowia. Z samego zachowania alpaki trudno wywnioskować, czy aby nie czuje się źle. Pysk wydaje się zawsze uroczo uśmiechnięty. Dopiero gdy zwierzę nie wstaje, nie idzie za stadem, widać, że coś z nim nie tak. Ale wtedy może już być za późno.

Szczęście tylko w stadzie

Kolejna lekcja - alpaki to zwierzęta stadne, więc muszą żyć w stadzie. Sprawiając sobie jedno zwierzę tylko dlatego, bo jest fajne i wygląda zabawnie, krzywdzimy je. Wpędzimy w stres, choroby, złamiemy psychikę.

Arcyważna wiadomość - młodych alpak absolutnie nie wolno dotykać do ukończenia 6. miesiąca życia. Do tego czasu żadnego przytulania! Mają pozostawać pod opieką mamy i uczyć się, jak być alpaką.

- Dopiero potem można zacząć sprawdzać, czy zwierzę ma predyspozycje do pracy, na przykład przy terapii - słyszymy. - To ważne, bo naruszenie tej żelaznej zasady może się dla zwierzęcia skończyć syndromem wściekłej alpaki. To zaburzenie, które przejawia się agresją, pluciem, kopaniem.

Alpaki są z reguły bojaźliwe i łagodne dla ludzi. Ale wobec siebie potrafią być agresywne. Zwłaszcza gdy w stadzie są samice, może zrobić się groźnie.

- Walka samców przypomina trochę walkę psów - mówi Zuzanna. - Naskakują na siebie, gryzą po kostkach, dociskają sobie głowy do ziemi, podduszają. Wydają przerażające dźwięki. No i plują.

To nie wszystko. Osiągają dojrzałość w wieku trzech lat. Niewykastrowane samce, walczące o przejęcie stada samic, potrafią kłami wyrwać jądra przeciwnikowi.

Gdy do stopniowo powiększającego się charzyńskiego stada dołączył Maniek, spokoju nie dawał mu Bodzio. Do wybuchów agresji nie trzeba było samicy.

- Po kastracji między panami zapanował spokój - mówi Przemek. - Zdarza się i dziś, że gdy wejdą sobie w drogę, potrafią się ugryźć albo opluć. Ale do takich starć dochodzi rzadko.

W Charzynie od początku nie było samic.

- Nie nastawialiśmy się na hodowlę - podkreśla Zuzanna. - Chodziło o działalność edukacyjną, a jeśli zwierzęta będą chętne do pracy, to i o terapię.

Dodatkową korzyścią jest wełna, strzyżona raz w roku. Wyjątkowa, bo to bardzo delikatne, nieuczulające włókno.

- Ale koszt wytworzenia przędzy jest znacznie wyższy niż zakup gotowej, sprowadzonej na przykład z Włoch. Dlatego my wełnę naszych chłopaków wysyłamy do firmy, która robi z niej zdrowe kołdry i poduszki.

W Andach, skąd pochodzą, alpaki hoduje się też na mięso. W Polsce alpak się nie jada.

Klucz do niedotykalskich. A z dotykiem było tak

- Od początku byliśmy świadomi, że dla nas najważniejsze będzie ich szczęście - mówi Zuzanna, wskazując na skubiące młodą trawę zwierzęta. Bambi właśnie energicznie się tarza, co oznacza, że bierze kąpiel. - Nie będą zainteresowane pracą? W porządku, będą naszymi domowymi zwierzakami. Albo raczej przydomowymi.

Praca miała polegać na edukacji, spotkaniach z dziećmi, także niepełnosprawnymi.

Kluczem do przekonania alpaki, że dotyk nie jest taki zły, okazała się… marchewka.

- Śmiejemy się, że to dla nich taka czekolada: pyszna, ale za dużo zjeść nie można. Za marchewkę część chłopaków da się dotknąć, pogłaskać, nawet przytulić. Te nadają się między innymi do terapii.

Chwilę później sami mamy okazję podziwiać marchewkowe poruszenie: pojawienie się pojemników pełnych pomarańczowych plasterków przyciąga wszystkich. Nawet Pako, który nadal uchyla się przed dotykiem, pozwoli na marchewkowego „całusa”. Wystarczy podać mu kawałek ustami, Pako delikatnie odbierze, muskając jedwabistym wąsikiem.

Do charzyńskich alpak często przyjeżdżają rodzice z niepełnosprawnymi dziećmi.

- Jesteśmy dostępni od roku i właściwie nie musieliśmy się nigdzie reklamować, zadziałała poczta pantoflowa - mówią Zuzanna i Przemek.

Właścicielom chłopaków największą frajdę sprawia obserwowanie, jak działają na dzieci z zespołem Downa, Aspergera czy z autyzmem. Zwłaszcza gdy mimo zaburzeń sensorycznych z lubością zanurzają dłonie w wełnie chrupiącego marchewkę zwierzęcia.

- Na dotyk alpaki dzieci często reagują śmiechem albo widzimy po rozpromienionej buzi, jak jest im przyjemnie - mówi Zuzanna.

Przygotowali ofertę. Spotkanie na miejscu, godzina z alpakami i końmi, plus kawa, herbata i barwne opowieści o zwierzętach. To tylko jedna z propozycji. Jest i spacer z dwiema lub trzema alpakami do lasu. Są wyjazdy do przedszkoli i na plenerowe spotkania.

- W zajęciach uczestniczą tylko te zwierzęta, które dały się oswoić - zaznacza Zuzanna. - Kilku chłopaków chętnie spaceruje, kilku jeździ. Stacjonarnych spotkań nie robimy więcej niż trzy dziennie.

Zauważyli, że mimo rozmiarów alpak, dzieci - nawet małe, nie boją się tych puchatych zwierząt.

- Samo podawanie marchewki już jest relaksujące. A my staramy się też pokazać ich naturę. Bardzo często widzimy, jak ludzie się zakochują w tych naszych chłopakach. Świadomość, że tak piękne zwierzęta chcą z nami przebywać, działa kojąco. W końcu one zaszczycają nas swoją obecnością. Czasem alpaki stają się wabikiem, bo niepostrzeżenie nasi goście zostają dłużej z końmi. Cieszą się ich dotykiem, karmieniem, spokojem.

Iwona Marciniak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.