Jak wyluzować przed świętami i nie bać się powiedzieć: przepraszam [rozmowa]

Czytaj dalej
Fot. Michał Świderski
Iwona Marciniak

Jak wyluzować przed świętami i nie bać się powiedzieć: przepraszam [rozmowa]

Iwona Marciniak

Kołobrzeski psycholog Jacek Pawłowski tym razem o świątecznych nastrojach.

Czy zdarzają się Panu pacjenci, którzy źle znoszą święta? Mają na nie alergię, źle im się kojarzą, najchętniej by je przespali itd.?

Święta, nie ciąża, ciąża nie choroba, a jednak ciąża. Tylko z powodu nielubienia świąt pacjentów nie miałem, ale złe znoszenie świąt jest, że się tak wyrażę, cechą osobniczą. Jeżeli ktoś nie lubi, nie chce świąt nie musi się radzić psychologa ani martwić się, że coś z nim nie tak. Chyba, że to nielubienie jest w pakiecie z innymi długotrwającymi (więcej niż2 tygodnie) nielubieniami, bezsensami, bezsennością i ogólną beznadzieją. Wtedy to może świadczyć o początkach depresji. O depresji, którą się leczy. Nie można nikogo zmusić do lubienia świąt, przeżywania, religijnego uniesienia i dziecięcego zachwytu. Jeżeli ktoś jest samotny, pojedynczy i nie ma za bardzo komu dać scyzoryka czy elektronicznego depilatora to nie będzie wypatrywał z drżeniem pierwszej gwiazdki. Nawet w pokoju pełnym bliskich i smakołyków. Trudno też o radość kiedy bida skrzypi, a prognozy są takie sobie. Zresztą, radość świąteczna, to nie kwestia pieniędzy, no nie tylko. Błyszczące święta nie zawsze oznaczają szczęśliwe, zgodne i wyczekiwane. Bez bliskości nie ma mowy o dobrych świętach w ogólnym pojęciu. Tym, którzy chcieliby je przespać można podarować ładną pościel i święty spokój. Widocznie tego w tym momencie potrzebują. Moim zdaniem trzeba to uszanować i nie wyciągać na siłę samotnych, smutnych, żeby sobie pobyli w Ten Wieczór wśród ludzi. Owszem, można zaproponować, ale nie naciskać. Proszę mi wierzyć, że powrót z gwarnego, serdecznego miejsca do pustego domu może być gorszy niż jedzenie paprykarza z kotem na kolanach, przed telewizorem. Byłoby fantastycznie, gdyby święta wszystkim kojarzyły się cudownie, miło i czarownie. Ale tak nie jest. Dlatego też tak ważne jest, żeby ci którzy mają dzieci zadbali, żeby miały co wspominać, za czym tęsknić i co przenosić do swojego domu. Jeden z moich pacjentów powiedział, że święta są dla szczęśliwych ludzi, obawiam się, że miał rację.

Przyjaciółka już w połowie grudnia wpada w świąteczny dygot. dramatyzuje, że pierogi mogą wyjść nie dość miękkie, rybę będzie pewnie czuć mułem itd. Od kilku lat do niej (męża i dwójki dzieci) przyjeżdża teściowa z mężem. Synowa wariuje, bo jak mówi, chce udowodnić, że jest świetna i że synek jest co najmniej tak samo zaopiekowany, jak przez mamusię. Im bliżej świąt, tym gorzej. Jest jakiś ratunek dla takich kobiet?

Chyba już nie ma, a przynajmniej teraz jest za późno. Może do Wielkanocy dałoby się coś zrobić. Domyślam się, że skoro przyjaciółka dygocze tak od lat, to nie ma wsparcia w mężu, z teściową jest na noże i do tego perfekcjonistka. A może jest złym porucznikiem dla siebie samej? Najłatwiej byłoby poradzić by dołączyła do wyluzowanej kaczki, ale skoro sama się nakręca to prędzej padnie ze zmęczenia jak karp w reklamówce. Ale skoro teściowa przyjeżdża co roku, to widać nie obawia się złej kuchni, no chyba, że zawsze komentuje i krytykuje. To wtedy są dwa wyjścia. Albo poprosić by mamusia wzięła udział w przygotowaniach (ostatecznie może koordynować przez telefon) albo z uśmiechem zaproponować coś innego. Dobrze jest znaleźć sobie sojusznika przy stole i trzymać wspólny front. I naprawdę się nie przejmować, w końcu teściowa wyjedzie i raczej nie zabierze ze sobą synka. Przetrzymać, wybaczyć i bombardować życzliwością. Ostatecznie postawić lustro (patrz: Bazyliszek).

Boże Narodzenie to rodzinne święta. Mam jednak wrażenie, że takie rodzinne zjazdy, także bywają dla niektórych źródłem dodatkowego stresu. No bo przecież trzeba się pokazać przed krewnymi; zdać relację z tego jakimi to jesteśmy ludźmi sukcesu, jak dobrze radzą sobie dzieci itd. Jak sobie radzić gdy bilans wcale nie jest tak imponujący, albo wręcz marny, gdy nie bardzo jest się czym chwalić? Uciekać w wymyślane historie, czy na „co słychać? „odpowiedzieć szczerze: „kiepsko, bo...”?

O właśnie: trzeba. Kto tak powiedział? Cały wic polega na tym, że nic nie trzeba, a tym bardziej w święta. I stąd ta radość ma być. No bo niby z jakiej racji mamy coś wymyślać i czuć się winnym, że coś nam nie wyszło? Skoro są to krewni tego rodzaju, przed którymi musimy udawać bo będą nas oceniać, wytykać to nie warto się nimi przejmować. A skoro już dochodzi do turnieju na pewno każdy z nas ma chociaż jedną rzecz, którą robi lepiej, jaką się może pochwalić. A moja Lusia, jak upiekła chleb to piekarze z sąsiedztwa prosili żeby im konkurencji nie robiła, tak pachniało! Mój Michał tylko spojrzy na maskę samochodu już wie co jest nie tak. Chwalić się można wszystkim i być z tego dumnym. Nawet mądrzejszym psem (tylko spojrzę i on rozumie żeby nie szczekał) i grzecznym królikiem (Kicuś i pogyzione kable? Nigdy). Chciałby jednak zwrócić uwagę na drugą stronę stołu: bogaci z sukcesami zapraszają biednych krewnych. Acha, wtedy dopiero jest wyzwanie, żeby było dobrze i miło. Żeby się nie wynosić, klepać po ramionkach, pokazywać wanny z masażem i narzekać na źle dobrany odcień tapicerki w nowiutkim BMW. Bogactwo wymaga taktu, wszystko polega na proporcjach.Jeżeli wybieramy się z wizytą do krewnych, którym jakoby się (pamiętajmy, że każdy ma swoje ziarenko grochu, które go uwiera) udało mamy tę przewagę, że szybko możemy wyjść. Jeżeli jesteśmy setki kilometrów od domu, to jak z teściową, znajdźmy sojusznika, kogoś kogo lubimy i trzymajmy się go. Poza tym przechwalanie się to tylko element świątecznego seansu, zazwyczaj krótkometrażowy. A jeżeli zapowiada się serial, próbować zmieniać temat. Tylko niech Dziecina broni przed polityką.

Boże Narodzenie, atmosfera wigilii sprzyjają wybaczaniu. Ponoć wtedy najłatwiej powiedzieć „przepraszam”. No właśnie, czy rzeczywiście tak łatwo? Jak znaleźć w sobie siłę, by wyciągnąć rękę, albo uderzyć się w pierś, gdy żale zapiekły się przez lata, narosły pretensje i może już nawet nie do końca wiadomo o co poszło, ale nadal trudno sobie wyobrazić, że to my odpuścimy? A co jeśli przepraszany odwróci się plecami?

Do przeproszenia, tak jak do wybaczenia trzeba po prostu dojrzeć. Drugą ważną rzeczą jest szczerość. Jeżeli nie odzywamy się do kogoś miesiącami i przypominamy sobie o nim przeglądając listę znajomych w telefonie i jest to na zasadzie „ a niech ma, zadzwonię, będę mieć z głowy” to dajmy sobie spokój. Kiedy jednak coś w nas wzbiera, gniecie, przeszkadza to śmiało dzwońmy, nawet jeżeli miałby to być SMS zaczepny, ale osobisty, nie WŚBN - życzy A. Kowalik z rodzinką, albo inny wierszyk o magicznych świętach i reniferach na rowerach. A jeżeli ktoś się odwróci plecami? Cóż, widać jeszcze nie przyszedł na to czas. Nie szukajmy wtedy winy w sobie i chociaż to trudne starajmy się nie pieklić i nie zapiekać. Bywa, że parę godzin a nawet dni potem przepraszana osoba się odzywa. Zresztą nie ma co czekać na Wigilię żeby się odezwać przed opłatkiem też się liczy, zresztą tak jak i po. Przepraszanie nie ma nic wspólnego z dumą (najczęściej urażoną) czy słabością. Spójrzmy na przepraszanie z poziomu swojego rodzaju zwycięzcy, to my decydujemy się pierwszy krok, my okazujemy skruchę itd. Oczywiście bez odwetu, łupów i udowadniania jacy to jesteśmy łaskawi wobec niewdzięczników. Czasem naprawdę niewiele trzeba, żeby potoczyło się dobrze. A może telefon jest zajęty, bo ktoś właśnie dzwoni do nas?

Co roku przed świętami nachodzi mnie smutna refleksja, gdy staję się świadkiem batalii o ostatniego karpia w supermarkecie, o indyka na pierwszy dzień świąt itd.Nerwy puszczają - oby puściły do wieczerzy. Jak „wyluzować” przed Bożym Narodzeniem? Jak w końcu przeżyć same święta, żeby naładować akumulatory pozytywną energią i cieszyć się wspomnieniami?

Trudno o ładowanie akumulatorów pozytywną energią kiedy jesteśmy nabuzowani złością, frustracją, zmęczeniem, pretensjami i czym tam jeszcze. Są takie pary, które nie zasną póki się nie pogodzą. Dobrze byłoby przyjąć taką zasadę w święta, przed kolacją. Godzimy się naprawdę i wtedy chrupiemy opłatek. Bez udawania i sztucznych uśmiechów. No, chyba, że udajemy radość z prezentów. Wtedy trzeba i wypada się ucieszyć z każdego upominku. Z koszmarnego świecznika z sarenką, z kalendarza wędkarza i rękawiczek z perełkami czy kremem do stóp. Prezenty to zresztą jeszcze inna sprawa, ale ucieszyć się wypada i oczywiście otworzyć od razu pod choinką. Żeby święta były fajne i dobre do wspominania potrzeba trochę dystansu do siebie i gości. Bez wielkiej napinki. Ale i bez totalnego, ostentacyjnego ignorowania, zwłaszcza gdy komuś miałoby to sprawić przykrość

Iwona Marciniak

Piszę w Głosie Koszalińskim od 1998 roku. Mam szczęście mieszkać w Kołobrzegu, którego plaża - bez względu na porę roku - to najlepszy antydepresant i akumulator dobrej energii. Zwłaszcza gdy biega się po niej z psem (a najlepiej z psami ;))


Informuję o tym, co dzieje się w mieście i powiecie kołobrzeskim. Moje teksty można znaleźć w sieci na stronie www.gk24.pl, www.kolobrzeg.naszemiasto.pl, na fejsbukowym profilu Kołobrzeg nasze miasto oraz w papierowym wydaniu Głosu Koszalińskiego.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.