Gdyńska poczta najdroższą budowlą Polski przedwojennej

Czytaj dalej
Fot. ARCHIWUM MMG
Michał Miegoń

Gdyńska poczta najdroższą budowlą Polski przedwojennej

Michał Miegoń

Budżet tej przedwojennej inwestycji przy ul. 10 Lutego wielokrotnie przekraczał koszt wybudowania opery paryskiej.

Zanim przejdziemy do opowieści o wielkich funduszach, namiętnościach i niewyobrażalnie wielkim budżecie, warto poznać korzenie budynku poczty w Gdyni przy ul. 10 Lutego. Najpierw, po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, podlegała ona pod chyloński urząd obrachunkowy, a jej siedzibą był niewielki, wyburzony w 1929 roku, budynek szkolny przy ul. Starowiejskiej.

Wobec planów rozbudowy miasta oraz coraz liczniej napływających letników i osadników niewielka chatka przestała być wydajna. Dodatkowo po większych ulewach przeciekał jej dach. Wobec coraz szybszego rozwoju letniska, już w 1925 r. podjęto decyzje o przeprowadzce do okazałego, istniejącego do dziś dworku przy ulicy Śląskiej (obecnie Warszawska 11).

Fasadę zdobiły niezwykłe i drogie płaskorzeźby
ARCHIWUM MMG Budynek szkoły i poczty w Gdyni, lata 20. ubiegłego wieku

Urząd Pocztowy Gdynia 1, z bardzo wydajną - jak na tamte czasy - siecią telegraficzną, posiadał jedną zasadniczą wadę - aby się do niego udać należało wspiąć się pod stromą górę, co z okolic

centrum wsi zajmowało 25 minut, a zimą nawet dwa razy tyle. Mieszkańcy Gdyni nie raz pisali skargi na temat niedogodnego położenia poczty. Trzeba jednak przyznać, że lokalizacja miała dobry wpływ na szybkość dostarczania listów. Dworek leżał tuż przy tzw. Szosie Gdańskiej (obecna ul. Morska/Śląska) - drodze o ważnym znaczeniu, będącej arterią łączącą okoliczne wsie i miasta z Wolnym Miastem Gdańsk. Droższa przesyłka o nazwie „ekspres”(dzisiejszy list priorytetowy) faktycznie dochodziła do adresata ekspresowo.

Na dywaniku u Piłsudskiego

W 1927 r. podjęto decyzję o budowie nowoczesnego budynku pocztowego przy ulicy 10 Lutego. Za budowę, projekt oraz prace przy konstrukcji budynku odpowiadało Ministerstwo Poczt i Telegrafów, na którego czele stał Bogusław Miedziński, podpułkownik piechoty wojska polskiego, przyjaciel oraz jeden z doradców w ówczesnym rządzie Józefa Piłsudskiego. Szefem budowy został inż. Edward Ruszczewski. Już kilka dni po rozpoczęciu prac, Miedziński wylądował „na dywaniku” u Piłsudskiego i musiał tłumaczyć się z podjętej decyzji o zatrudnieniu inżyniera.

W aktach Ministerstwa Spraw Wojskowych istniała bowiem adnotacja o tym, iż jest on... szantażystą. Jednak jakoś przekonał zwierzchnika do wyboru swojej osoby i był to początek końca jego dobrej passy zawodowej. Już na pierwszej liście zakupów, oprócz materiałów budowlanych, znajdował się samochód osobowy Citroen, garnitur, perfumy. Inż. Ruszczewski otrzymywał pensję w wysokości 5 tysięcy złotych, co było wówczas iście rekordowym zarobkiem - w przeliczeniu na obecny kurs złotego wynosiłaby 50 000 złotych!

Fasadę zdobiły niezwykłe i drogie płaskorzeźby
ARCHIWUM MMG Fasadę zdobiły niezwykłe i drogie płaskorzeźby

Powołał on również budowlaną spółkę ze swoim przyjacielem Janem Mikulskim oraz inż. Machajskim. Ten ostatni został zwerbowany w pociągu linii Warszawa-Gdynia podczas zakrapianej drogimi alkoholami podróży. Firma posiadała... zerowy kapitał. Zaskoczeniem był więc fakt, iż wygrała przetarg na wzniesienie budynku poczty. Czyżby uznano, iż młodość i skromność finansowa to klucz do wykonania tak kompleksowej pracy? A może jednak spryt był kluczem? Inżynierowie wnieśli wymagane wadium 30 000 złotych zaciągając pożyczkę z budżetu Ministerstwa Poczt i Telegrafów. Po tym, jak Ruszczewski i wspólnicy nacieszyli się wygranym przetargiem rozpoczął się krótki , ale intensywny okres w ich życiu - era blichtru, splendoru oraz zagranicznych wojaży. Korzystali z budżetu skarbu państwa bez skrupułów spełniając życiowe marzenia.

Film o poczcie z erotyką w tle

Edward Ruszczewski, będący przedstawicielem Ministerstwa Poczt i Telegrafów, został oddelegowany do Poznania, by przygotować prezentację tej instytucji. Jego zwierzchnik, Bogusław Miedziński zasugerował nakręcenie filmów instruktażowych, które wówczas były szczytem mody oraz nowoczesności (biorąc pod uwagę nowinkę, jaką był ruchomy obraz). Zlecono nakręcenie dwóch etiud, które miałyby zaprezentować dotychczasowe osiągnięcia poczty oraz przestrzec widzów przed potencjalnymi zagrożeniami podczas transportu i wysyłania listów.

Fasadę zdobiły niezwykłe i drogie płaskorzeźby
ARCHIWUM MMG Gdyński Urząd Pocztowy po oddaniu do użytku

Reżyserem został znów kolega Ruszczewskiego, Aleksander Reich, który lata swej filmowej świetności miał za sobą i od dawna nie nakręcił żadnego obrazu. Budżet wynoszący 24 tys. złotych (obecne 240 tys.) gwarantował brak kompromisów w dobieraniu dekoracji , planów oraz zaplecza socjalnego. Został też wypłacony do ręki pierwszego dnia produkcji obu filmów. Aktorzy zostali skierowani pociągiem do…Wiednia. Tam też reżyser za budżet filmu zakupił trzy scenariusze... filmów erotycznych, które miał zamiar równolegle sfilmować w trakcie prac nad instruktażowymi etiudami. Plan przenosił się co rusz, z Poznania do Paryża, z Paryża do Krynicy.

Gdy film w końcu został dokończony, okazało się, iż budżet został... dziesięciokrotnie przekroczony. Końcowe dzieło o tytule „Tajemnica skrzynki pocztowej” okazało się łzawą historią miłosną z lukami w scenariuszu oraz chaotycznym montażem. Dość szybko trafiło do piwnic ministerstwa i słuch po nim zaginął do dziś.

W tym samym czasie z placu budowy zaczęły masowo ginąć materiały budowlane, transportowane do Orłowa, gdzie Ruszczewski i jego pracownicy stawiali sobie wille. Winę próbowano zrzucić na okolicznych rzezimieszków i „bosych antków”, czyli przyjezdnych do pracy w Gdyni bez dachu nad głową, jednak ani razu nie zanotowano na placu budowy incydentu związanego z kradzieżą. Bowiem materiały budowlane prosto z furmanek jechały na inne place budowy…

Podczas procesu sądowego okazało się, iż stróże prawa również przymykali oko na proceder. Jednak okres bezkarności minął gdy inż. Machajski zaczął donosić na swoich kolegów. Dowiedział się bowiem o malwersacjach finansowych. Gdy informacja trafiła do ministra Miedzińskiego, ten wyznaczył jednoosobową komisję, która miała zbadać przypadki rzekomej defraudacji pieniędzy. Przedstawicielem i jedynym członkiem komisji został... inż. Ruszczewski. Machajski, przerażony widmem ewentualnej zemsty zgłosił się do Najwyższej Izby Kontroli oraz Generalnej Prokuratorii, której przedstawiciele niemal natychmiast przybyli na plac budowy, zastając tam bałagan zarówno w dokumentach, jak i w salach poczty, gdzie robotnicy głównie popijali bimber i palili papierosy.

Po ustaleniach rzeczoznawców i sporządzeniu dokładnego kosztorysu budynku poczty, na którego oddanie do użytku niecierpliwie czekali mieszkańcy, ustalono, iż budżet został... dziesięciokrotnie przekroczony! Tym samym budynek kosztował więcej niż paryska opera - i stał się najdroższą inwestycją państwową wśród budynków użyteczności publicznej w przedwojennej Polsce.

Skompromitowany Bogusław Miedziński ustąpił ze stanowiska ministra. Wściekłość Józefa Piłsudskiego nie miała granic. Sprawa sądowa związana z pocztą gdyńską ciągnęła się 4 lata, aż do 1933 r. Ruszczewskiego pozbawiono praw obywatelskich na 6 lat oraz skazano na tyle samo lat więzienia. Musiał też zwrócić 1 344 963 złotych na rzecz Skarbu Państwa. Sama poczta została oddana do użytku 1 maja 1929 roku.

Michał Miegoń

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.