Dzięki koniowi z drewna uciekli z obozu

Czytaj dalej
Fot. Dariusz Chajewski
Dariusz Chajewski

Dzięki koniowi z drewna uciekli z obozu

Dariusz Chajewski

Ucieczki z jenieckich obozów to wdzięczny temat dla filmowców. Czy widzieliście film „Drewniany koń”?

Ostatnio byliśmy na terenie Muzeum Obozów Jenieckich w Żaganiu przy okazji poszukiwań czterech nieznanych tuneli ucieczkowych. Na podstawie mapy sporządzonej przez jednego z jeńców „zguby” zostały znalezione, ale obiecaliśmy, że w naszym cyklu wrócimy do jednej z ucieczek. Tak, tak, do jednej z wielu, gdyż w sumie kopano około stu tuneli. Jednak tym razem nie skoncentrujemy się na słynnej Wielkiej Ucieczce i tunelu Harry, ale na... Drewnianym Koniu. Ten epizod został przez najsłynniejszą z ucieczek przyćmiony, mimo że także napisano o nim książki, zrealizowano film. Ale od początku...

Żagań jak wielki obóz

Wędrując przez teren dawnych obozów, na każdym kroku spotykamy pozostałości po barakach, obozowych budynkach. Zamknijmy na chwilę oczy i postarajmy się wyobrazić sobie to miejsce jakieś 75 lat temu. Wieżyczki strażnicze, zasieki, baraki... Cały kompleks był rozległy, patrząc z południa na północ to 800-900 metrów, ze wschodu na zachód - około dwóch kilometrów. Lokalizacja w tym miejscu nie była przypadkowa. Żagań był miastem typowo wojskowym, były baraki wojskowe, które bez większego trudu przekształcono w jenieckie.

Do tego wokół rozległe lasy, które dodatkowo zniechęcały do ucieczki. I położenie geograficzne: z Żagania było daleko do terytoriów neutralnych, gdzie zbiegowie mogliby znaleźć pomoc. Zresztą obecność obozów przyniosła profity, gdyż mimo ważnych zakładów przemysłowych, w tym zbrojeniowych, lotniska i węzła komunikacyjnego miasto nigdy nie było bombardowane. Nie chciano ryzykować życia 10 tysięcy alianckich jeńców.

Obraz Stalagu Luft III nie przystaje do stereotypu hitlerowskiego obozu jenieckiego. O ile inne podlegały wojskom lądowym, o tyle ten przeznaczony dla lotników był pod kuratelą dowództwa wojsk lotniczych. Trafiać mieli tutaj lotnicy samolotów amerykańskich i brytyjskich. W efekcie w barakach Stalagu Luft III zamieszkali obywatele Australii, Stanów Zjednoczonych, Nowej Zelandii, Republiki Południowej Afryki, Kanady oraz wielu krajów europejskich. Na przełomie lat 1944 i 1945 przebywało tutaj 10,5 tysiąca jeńców, w tym około stu Polaków.

Jak zgodnie powtarzają i byli jeńcy, i historycy, w pierwszych latach funkcjonowania obozu planowanie ucieczek, wykonywanie podkopów, przygotowania były nieco połączeniem sportu i terapii mającej przezwyciężyć bezczynność. Zwłaszcza że kara nie była odstraszająca: pochwyconemu zbiegowi, do czasu Wielkiej Ucieczki, groziło najwyżej 20 dni w karcerze, a traktowany był jak bohater, który nie złożył broni. Później, gdy wykonano wyroki śmierci na zbiegach, postanowiono zrezygnować z ucieczek.

Komitet ucieczkowy

Już w pierwszej grupie jeńców znaleźli się weterani ucieczek ze stalagu w okolicy Rostocku. Dwaj z nich - Jimmy Buckley i Harry Day - stali się zalążkiem Organizacji X, specjalnego komitetu, który miał zająć się organizacją ucieczek. Utworzyli natychmiast specjalne sekcje, które zajmowały się ucieczkami „naziemnymi”, podziemnymi, przygotowaniem dokumentów, map... I już wkrótce zorganizowano kilka efektownych prób opuszczenia obozu - w przebraniu jeńców radzieckich, wykorzystując ubrania cywilne lub w samochodach wywożących gałęzie.

Zwrot nastąpił, gdy do obozu przeniesiono znanego „ucieczkowicza” Rogera Bushella. Ostatnia jego ucieczka zakończyła się w Pradze. Szybko w Żaganiu został Wielkim X i stworzył plan ucieczki z którą miało się „zabrać” 200 jeńców. To było ogromne przedsięwzięcie - potrzebne były nie tylko podkopy, ale także cywilne ubrania, dokumenty, pieniądze, mapy i „leganda”. Kompletując potrzebne narzędzia kradli, kupowali od Niemców, wykorzystywali także pomoc specjalnej brytyjskiej komórki wywiadowczej, która pomagała w ucieczkach pilotom. W paczkach Czerwonego Krzyża nadchodziły części do radia, miniaturowe kompasy, mapy...

Życie jak film

- Oba filmy, to znaczy i „Wielka ucieczka”, i „Drewniany koń”, dość wiernie odtwarzają rzeczywistość - ocenia Marek Łazarz, dyrektor żagańskiego muzeum. - Nawiasem mówiąc, w Anglii ten drugi obraz jest bardzo popularny. Mozolna praca, tąpnięcia, ryzyko odkrycia i niesamowita inwencja, pomysłowość jeńców, którzy decydowali się na ucieczkę. Ucieczka to z jednej strony była forma dalszej walki, a z drugiej sport. Ale to wcale nie oznacza, że wszyscy chcieli uciekać, wielu doszło do wniosku, iż wychodząc cało z lotniczej katastrofy, wyczerpali już swój limit szczęścia.

I jak dodaje dyrektor Łazarz, akcja Drewniany koń to była jedyna udana ucieczka. Były oczywiście incydenty, gdy jeńcom udawało się długo pozostawać poza obozem, nawet kilka miesięcy, ale prędzej czy później byli chwytani. Nazwa ucieczki natychmiast kojarzy się z fortelem Odyseusza, znanym nam z „Iliady”. Prawda jest bardziej prozaiczna. Miano to wywodzi się od popularnej skrzyni gimnastycznej...

Mamy zatem rok 1943. Trzech lotników alianckich - Eric Williams, Richard Codner i Olivier Philpot - uzyskało zgodę wspomnianego „komitetu ucieczkowego”. Przez cztery i pół miesiąca kopali tunel niemal pod nosem strażników, a w tym czasie cały sztab ludzi pracował nad potrzebnymi do ucieczki akcesoriami, kompletowano dokumenty, odzież, jedzenie na drogę.

Patent był naprawdę prosty, wręcz banalny. Poproszono niemieckie dowództwo o umożliwienie ćwiczeń gimnastycznych na wolnym powietrzu. Niemcy wyrazili zgodę pod warunkiem, że jeńcy sami sobie przygotują sprzęt. Przygotowali. „Koń” prezentował się klasycznie - deski z prycz, sklejka po paczkach Czerwonego Krzyża, na wierzchu obciągnięta płótnem „tapicerka”. Natomiast wewnątrz... znajdowała się klapa i specjalne haczyki do wieszania worków z piaskiem.
Strażnicy obojętnie przyglądali się codziennemu rytuałowi, gdy czterech ludzi dźwigało skrzynię na plac, ustawiało ją w odległości mniej więcej 20 metrów od ogrodzenia, a później chmara więźniów do znudzenia przez tego „konia” skakała. Żeby trwających pod ziemią prac nie odkryły sejsmografy. W skrzyni podróżował jeden z „kopaczy”, podnosił maskowanie wejścia i wchodził do podkopu. Po dniu pracy maskował ponownie wejście do tunelu zebranym specjalnie piaskiem.

Zasadniczy tunel zaczynał się 1,5 metra pod powierzchnią. Szyb i pierwsze dwa metry tunelu były oszalowane. To było zabezpieczenie przed wpływem drgań, których źródłem byli ćwiczący na górze koledzy. Praca „kopaczy” była doprawdy mordercza, za główne narzędzie służyły im miski.

Mimo wszelkich przeszkód pod koniec października 40-metrowy tunel był gotowy. Wyruszyli w ciemną, październikową noc, dzięki tunelowi znaleźli się 20 metrów za ogrodzeniem, skąd ruszyli na stację kolejową w Żaganiu. Eric Williams i Richard Codner, którzy oficjalnie byli francuskimi robotnikami przymusowymi, najpierw dotarli do Kostrzyna, później do Szczecina, gdzie udało się im przekonać duńskiego marynarza, aby zabrał ich na pokład handlowego statku. Z Danii popłynęli do Wielkiej Brytanii. Natomiast Olivier Philpot, który udawał norweskiego producenta margaryny, dojechał pociągiem do portu w Gdańsku i dalej do Sztokholmu i Wielkiej Brytanii.

Eric Wiliams zmarł w 1983 roku, Olivier Philpot - dziesięć lat później. Nie żyje już także Richard Codner, który został zabity w zamachu na Malajach...

„Obozowe” muzeum

Dariusz Chajewski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.