Był czas, kiedy mieszkańcom Karlina marzyły się turbany arabskich szejków

Czytaj dalej
Fot. Fot. Archiwum Państwowe Koszalin oddział Szczecinek
Rajmund Wełnic

Był czas, kiedy mieszkańcom Karlina marzyły się turbany arabskich szejków

Rajmund Wełnic

Gdy w grudniu 1980 r. w ogniu stanął odwiert ropy naftowej pod Karlinem, cała Polska przez miesiąc żyła nadzieją, że staniemy się paliwową potęgą. Złudzenia zgasły wraz z płomieniami.

9 grudnia 1980 roku za oknami było już zupełnie ciemno, gdy niebo nad Karlinem rozświetliła wielka łuna.

- Miałem 19 lat i kończyłem szkołę średnią, a tego dnia siedzieliśmy wieczorem u kolegi - wspomina Waldemar Miśko, obecny burmistrz Karlina. - Zobaczyliśmy jasność na obrzeżach miasta, a po chwili zawyły syreny karlińskiej OSP, która na sygnale ruszyła do akcji. Ktoś powiedział: pożar, ale od razu wiedzieliśmy, że to coś poważniejszego, bo łuna była zbyt dobrze widoczna. Pobiegliśmy na miejsce i okazało się, że w niebo strzela słup ognia z wiertni ropy naftowej. Przez kilka dni, zanim milicja i wojsko nie postawiły kordonów, można było podejść naprawdę blisko. Ciągnęły tam istne pielgrzymki. Ludzie przyjeżdżali z całej Polski, a my ich prowadziliśmy na miejsce.

Jak doszło do wytrysku?

W północnej Polsce poszukiwania ropy i gazu prowadzono od lat 60. XX wieku. Układ geologiczny dawał nadzieję na odkrycie złóż. Udało się w latach 70., gdy w okolicach Wierzchowa koło Szczecinka poszukiwacze dowiercili się do pokładów gazu ziemnego. Na tyle dużych, że przez lata z tamtejszej kopalni - zamkniętej zresztą całkiem niedawno - zasilano Koszalin i Szczecinek.

Wiertnię postawiono także we wsi Krzywopłoty koło Karlina. Nic nadzwyczajnego, jedna z setek podobnych instalacji Zjednoczenia Górnictwa Naftowego, które pojawiały się i znikały w różnych zakątkach Polski. Nawet jeżeli natrafiono na pokłady gazu lub ropy, były one zwykle zbyt małe, aby opłacało się je eksploatować.

I pewnie tak samo byłoby z szybem Daszewo-1 koło Karlina, gdyby nie wypadek. Najpewniej w wyniku ludzkiego błędu doszło do złego założenia prewentera, czyli głowicy mającej przeciwdziałać erupcji złoża. Gdy więc dowiercono się do pokładu ropy i gazu na głębokości około 2,8 kilometra, doszło do wybuchu i zapalenia się mieszaniny, która trysnęła w niebo. Siła erupcji była potężna, zniszczeniu uległa wiertnia, a kilku górników zostało dotkliwie poparzonych. Szczęśliwie nikt nie zginął.

Słup ognia musiał zszokować karlińskich strażaków, którzy przyjechali na miejsce jako pierwsi. Sięgał 40 metrów, ciśnienie ropy w odwiercie sięgało kilkuset atmosfer.

Nie tylko karlińscy ochotnicy byli bezradni. Strażacy ściągnięci z całego regonu także początkowo nie mieli pomysłu, jak opanować żywioł. Nikt ich nie przygotował i nie wyposażył - i trudno się temu dziwić - do gaszenia płonących szybów.

Błyskawicznie powołano sztab kryzysowy, ściągnięto specjalistów z branży naftowej i wielkie siły wojska, milicji, strażaków i innych służb. W szczytowym momencie pracowało tam ponad tysiąc osób.

Medialny Kuwejt

Katastrofa szybko trafiła na czołówki wszystkich gazet w Polsce i nie tylko. Dziennik Telewizyjny nadawał codziennie raport z walki z żywiołem. Do legendy przeszły relacje Bogdana Żołtaka, koszalińskiego korespondenta Telewizji Polskiej, którymi emocjonował się cały kraj.

W Karlinie zameldował się Lech Wałęsa, ówczesny przewodniczący narodzonej kilka miesięcy wcześniej Solidarności. Był oczywiście Stanisław Kania, I sekretarz Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.

- Nadzieje, że zostaniemy naftową potęgą, były olbrzymie. Mówię żartem, że do dziś wielu mieszkańców Karlina trzyma w szafach turbany arabskich szejków - uśmiecha się Waldemar Miśko.

Ostrzelanie z bratnią pomocą

Sztab specjalistów wspomaganych - a jakże - przez towarzyszy sowieckich i specjalistów z Węgier, pilnie opracował sposób ugaszenia szybu.

Wysoka temperatura - sam słup ognia miał blisko tysiąc stopni Celsjusza - uniemożliwiała zbliżenie się do reszek poskręcanej żarem wiertni. Strażacy starali się zdusić pożar, pracując w ognioodpornych skafandrach i za osłonami termicznymi. Wszystko na nic.

W końcu zdecydowano się usunąć resztki głowicy antyerupcyjnej strzałem z działa. Salwa (w sumie oddano kilkaset strzałów) ze 152-milimetrowej haubicy zmiotła prewenter.

Przez kilka tygodni budowano wokół całą niezbędną infrastrukturę, łącznie z ropociągiem mającym odprowadzić czarne złoto. Zmasowany atak na źródło ognia przeprowadzono 8 stycznia. Udało się go stłumić działkami wodnymi i pianowymi oraz potężnymi dmuchawami na bazie silników odrzutowców, które, mówiąc obrazowo, po prostu zdmuchnęły płomienie.

Co ciekawe, ogień ponownie wzniecono, bo okolicę zaczęły zalewać masy ropy naftowej. W końcu - po kolejnym ugaszeniu słupa ognia - ratownicy założyli nowy prewenter. Akcja była zakończona. Z obliczeń wynikało, że spłonęło 30 tysięcy ton ropy naftowej oraz 50 milionów metrów sześciennych gazu ziemnego.

Kto zamknął? Moskwa!

Wydobycie ropy uruchomiono niemal od ręki, trafiła ona do przerobu do rafinerii w Trzebini. Niestety, w homeopatycznych - jak na nasze potrzeby - ilościach. Szacuje się, że z karlińskiego złoża z trzech odwiertów pozyskano raptem kilkanaście tysięcy ton ropy. I to średniej jakości. Wyszło na to, że gdyby ogień szalał jeszcze z tydzień, spaliłoby się całe złoże. Po dwóch latach wstrzymano więc wydobycie ropy, nieco dłużej pozyskiwano gaz.

Jednak w obiegowej opinii publicznej stało się to na rozkaz Moskwy, która miała się obawiać surowcowej niezależności Polski. Ludziom wydawało się niemożliwe, że po tak widowiskowej erupcji z pokładu popłynęło ledwie paręnaście pociągów ropy...

- To były inne czasy, choć też kryzysowe, ale wizja milionów petrodolarów tak jak dziś działała na wyobraźnię - wzdycha burmistrz Karlina. - Obecnie w pustym złożu jest magazyn i mieszalnia gazu ziemnego, do którego tłoczy się go w miesiącach letnich.

Co nie znaczy, że Karlino nie próbowało się ogrzać jeszcze raz w blasku płonącej ropy. Niespełna 10 lat temu w ratuszu narodził się pomysł budowy wielkiego centrum popularyzacji nauki i techniki Energia.

- Wykonaliśmy studium wykonalności, były pierwsze koncepcje (np. stworzenia symulatora wybuchu imitującego nie tylko płomienie, zapach ropy, ale i drżenie ziemi - red.), ale sprawa upadła z uwagi na koszty szacowane wówczas na 170 milionów złotych - Waldemar Miśko przyznaje, że kwota okazała się zbyt wysoka, nawet przy zdobyciu ewentualnej unijnej dotacji. - Co nie znaczy, że ideę odkładamy na półkę, mam nadzieję, że przyjdzie jeszcze czas na jej realizację. Centrum mogłoby przyciągać kilkaset tysięcy turystów rocznie, korzystając z bliskości morza i Kołobrzegu, ale przede wszystkim ze sławy karlińskiego „Kuwejtu”.

Rajmund Wełnic

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.