Bezdomni w Koszalinie: Zamiast regulaminu wybierają zimno. Zamiast lekarza, styropian

Czytaj dalej
Fot. Radek Koleśnik
Joanna Krężelewska

Bezdomni w Koszalinie: Zamiast regulaminu wybierają zimno. Zamiast lekarza, styropian

Joanna Krężelewska

- Źle nie jest - mówi Agnieszka, zakładając drugą parę skarpet i plastikowe klapki. - Żyjemy w grupie. Na swoim. Dopóki nas nie wyrzucą - dodaje. Bezdomna od ponad dwóch lat.

W Koszalinie jest około 220 bezdomnych osób. Nie tylko miejscowych. Przyjeżdżają tu z całej Polski. Jak Marianna. Prawdziwego imienia nie podała.

- Możecie napisać jakiekolwiek. Byle nie angielskie, z „dż” w środku. Godne trzeba wymyślić. Marianna brzmi dumnie, bo to aż dwa imiona - śmieje się, nie kryjąc poważnych ubytków w uzębieniu.

Marianna, nie Andżelika

Ma 44 lata. Wygląda na zdecydowanie więcej. Mieszkała niedaleko Poznania. W wakacje przeniosła się nad morze. Rozmawiamy przy markecie spożywczym. Z obecnym partnerem mieszkają niedaleko. W pustostanie. Jej mężczyzna… jest w pracy. Proponuje klientom odprowadzenie sklepowego wózka za monetę, która jest w blokadzie.

- Przez te plastikowe monety jest słabo. Ale czasem ktoś się zgodzi albo wyciągnie z siatki bułki czy kiełbasę. Nie ma co narzekać - mówi kobieta. Wyciąga papierosa. - Słyszałam od kolegów, że tu u was kiedyś paczki dla bezdomnych rozdawali. Takie z pomocą. W środku makaron, mąka. To już słabe, bo co bezdomny ma zrobić z mąką? Ale hitem były żarówki! - znów się śmieje.

Na ulicy wylądowała po kłótni rodzinnej. Tak przynajmniej twierdzi. - Wyrzucili mnie. A ja głowę noszę wysoko. Wyszłam, jak stałam - mówi.

Dlaczego wybrała ulicę zamiast przytuliska, które może być pierwszym krokiem, by wyjść z kryzysu bezdomności? Pytamy wprost, taka jest też odpowiedź.

- A to jest kryzys? Mamy co jeść, gdzie spać. Nikt nie stoi nad głową z regulaminem, nie każe dmuchać. To ja wybieram, a nie ktoś za mnie - mówi.

A własny dom? Praca?

- Chciałabym. Ale to jak marzenia o kąpieli w Niagarze. Groźne i nierealne - kwituje. I odchodzi z uśmiechem.

Agnieszka w starej myjni mieszka

Pustostan między ulicami Morską i Przemysłową odwiedzamy z mundurowymi, którzy przed zimą sprawdzają koczowiska bezdomnych. Kiedyś działała tu myjnia samochodowa. Dziś podłogę przykrywa czerwony dywan. Trzy materace od betonu izoluje gruby styropian. Są fotele, krzesła, szafki. Prowizoryczną kuchnię zasila butla gazowa. Na patelni resztki kolacji. Na stole banany i pomidory. W koszu na śmieci puszki po piwie. Witają nas trzy koty.

- Proszę zobaczyć, im też jest tu dobrze! Takie zadbane, wcale niechude - mówi pani Agnieszka.

W budynku po myjni mieszka z pięcioma innymi osobami. Od lat. I nie chcą tego zmieniać. W dzień jest widno - w dachu są świetliki. Po zmroku zapalają świece.

- W grupie sobie radzimy. W noclegowni kradną, wszyscy mieszkają na kupie, śpią na podłodze. Tu jest lepiej, nikt nas nie kontroluje - słyszymy.

Pani Agnieszka dach nad głową straciła dwa lata temu. - Zmarła moja mama. Zabrali mi mieszkanie. Szukałam pracy, ale nic dla mnie nie ma - tłumaczy. - Tu jest dobrze. Póki nas nie wyrzucą. Mamy ciepło, jest co jeść, w szafce są leki. Prawie cała jest pełna - pokazuje. - I robimy dużo dobrego. Koty miały dwa tygodnie, jak je uratowaliśmy. Ktoś je porzucił nad rzeką. Karmiliśmy butelką, a dziś to małe tłuściochy.

On i ona - może jutro, może kiedyś?

Kilka metrów dalej kolejne pustostany. Warunki są dużo gorsze. Ciemno, zimno, brudno. Tu nocują dwie osoby. Twierdzą, że to chwilowe. Mężczyzna nie chodzi. Czy zgodzi się pojechać do schroniska z opieką medyczną? - Może jutro - odpowiada.

Przed budynkiem stoi jego wózek inwalidzki. Na siedzeniu kawałki styropianu. Brudnego. Chronią przed zimnem.

- Nie jest nam źle. Zbieram puszki, na jedzenie wystarczy. Wodę przynoszę w baniakach i w takiej się myjemy. W zimnej, ale co zrobić. Ubrania w kościele dostaję. Rodzice umarli, z siostrą jestem pokłócona od czterech lat. Po eksmisji tak musimy sobie radzić - mówi partnerka mężczyzny.

Śpią na materacu rzuconym na beton, owinięci kocami. - Mamy jedzenie - pokazują pierogi z sąsiedniego marketu. Włosy obcięła, żeby było bardziej higienicznie.

Po chwili rozmowy okazuje się, że wcale nie jest to „chwilowy” kryzys. Para bez dachu nad głową żyje tak od dawna. Jednak zamiast „my”, w ich opowieści są tylko „inni” - komornik, członkowie rodziny.

- Proszę pomyśleć, w schronisku można się wykąpać, przebrać. Przecież kobieta ma swoje potrzeby, chce o siebie zadbać - przekonuje policjantka. - Będzie pani ciepło i bezpiecznie. To może być dobry początek, impuls do zmiany.

- Pomyślę - pada odpowiedź i wiemy, że to już koniec rozmowy.

Sprawdzamy, namawiamy

Opuszczone budynki, piwnice, ogródki działkowe. To miejsca koczowania bezdomnych, które przed zimą kontrolują policjanci, strażnicy miejscy i pracownicy Centrum Usług Społecznych w Koszalinie. Proponują pomoc. Najczęściej spotykają się z odmową.

- Kiedy panują ujemne temperatury, nielegalne koczowiska są dla osób bezdomnych zwyczajnie niebezpieczne - wskazuje st. asp. Rafał Skoczylas z Komendy Miejskiej Policji w Koszalinie. - Odwiedzamy je, ale też apelujemy do mieszkańców o zwrócenie szczególnej uwagi na osoby bezdomne. Miejsca, w których przebywają, można zgłaszać pod numerem alarmowym 112, ale też przez Krajową Mapę Zagrożeń Bezpieczeństwa. W ten sposób możemy uratować im życie.

Co mówią osoby bezdomne, z którymi spotykają się mundurowi?

- Każda z nich ma swoją historię, a za nią kryją się życiowe dramaty. Często przyczyną bezdomności jest alkohol, a jednym z wymogów w przytulisku jest zachowanie trzeźwości. Nas przede wszystkim interesuje bezpieczeństwo i możliwości wyjścia z kryzysu bezdomności - odpowiada st. asp. Skoczylas.

Dla bezdomnych groźne są niskie temperatury, ale też sposoby, w jakie się ogrzewają.

- To często ogniska z odpadów w zamkniętych szczelnie pomieszczeniach. Kilka lat temu na terenie dawnego Kazelu dwie osoby zmarły z powodu zatrucia tlenkiem węgla - przypomina Piotr Simiński, komendant Straży Miejskiej w Koszalinie. - Kolejne zagrożenie to spożywanie napojów alkoholowych, w tym również silnie trującego metanolu. W efekcie osoby bezdomne często chorują. Cyklicznie odwiedzamy miejsca, w których przebywają, proponujemy pomoc instytucjonalną, odwiezienie do przytuliska czy schroniska, gdzie otrzymają posiłek, odzież, skorzystają z sanitariatów. Rozwiązaniem tymczasowym jest też ogrzewalnia, do której wejść mogą nawet osoby po spożyciu alkoholu.

- Bardzo zależy nam, żeby zabrać z ulicy jak najwięcej osób zagrożonych niskimi temperaturami - podkreśla Jacek Wróbel, specjalista pracy socjalnej, koordynator zespołu ds. bezdomności w Centrum Usług Społecznych w Koszalinie. - W pustostanach są często brudne, zaniedbane, mają choroby skórne. Nie mają możliwości dbania o siebie. Czasami udaje nam się namówić je, by przeniosły się do noclegowni. Wrócimy tu przede wszystkim, by namówić na skorzystanie z pomocy pana, który porusza się na wózku inwalidzkim - zapowiada.

Osoby bezdomne tłumaczą, że nie pójdą do schroniska, bo ich współlokatorzy kradną, bo muszą spać na ziemi.

- To tylko wymówka. Wiele osób nie chce żyć w większych skupiskach, gdzie obowiązują zasady, w tym zakaz spożywania alkoholu. To jest główna przyczyna, dla której nie chcą skorzystać z pomocy - wskazuje Jacek Wróbel. - Praca socjalna z osobami bezdomnymi wymaga dużej cierpliwości. Najczęściej mówią nam „nie”, a my i tak ich monitorujemy, zapraszamy. Za piątym, dziesiątym, dwudziestym razem udaje się. Choć często osoba przestaje pić, zadomawia się w schronisku, a potem… Cóż, wraca na ulicę. A my nadal chodzimy, prosimy, rozmawiamy o przyszłości.

Są różne standardy schronisk. Ogrzewalnia to najniższy poziom. Bez łóżek. Wyposażona tylko w krzesła. Dostępna również dla osób nietrzeźwych.

- Mogą przyjść, wypić gorącą herbatę, ogrzać się, umyć i przebrać - mówi Jacek Wróbel.

Następny próg to noclegownia. Tu do większej grupy osób można trafić tylko po zabiegach sanitarnych, między innymi dlatego, żeby nie przenieść chorób skórnych. Standardy są wyższe - są łóżka, pościel.

Osoby podejmujące współpracę z pracownikiem socjalnym mogą ubiegać się o miejsce w schronisku dla bezdomnych, gdzie mogą przebywać całodobowo. Tu mają już szafę, pokój, maksymalnie czteroosobowy. Intensywna praca socjalna przynosi efekty - wyposażeni w dowód osobisty podopieczni schroniska rejestrują się w biurze pracy. Mogą złożyć wniosek o mieszkanie socjalne, otrzymują pomoc w zdobyciu zaświadczenia o niepełnosprawności.

- Możemy tylko prosić, prowadzić za rękę, ale nie zmuszać - dodaje Jacek Wróbel. A jeśli ktoś z grona osób bezdomnych odchodzi? Czy przychodzi wtedy refleksja? - Dwa miesiące temu właśnie tu, w dawnej myjni, znalazłem pana, który zmarł. Przez tydzień nikt tu nie mieszkał. Wszyscy wrócili - odpowiada Jacek Wróbel.

Joanna Krężelewska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.