Atrakcyjny architektonicznie region musi jeszcze poczekać

Czytaj dalej
Fot. Radek Koleśnik
Jakub Roszkowski

Atrakcyjny architektonicznie region musi jeszcze poczekać

Jakub Roszkowski

Miłosz Janczewski jest szefem pracowni architektonicznej Świętego Józefa w Koszalinie. Wygrał konkurs, projektując Pomnik Dzieci Utraconych. Obiekt ma stanąć na cmentarzu w Szczecinie.

Najlepiej zaprojektowany obiekt w Koszalinie to... I dlaczego?

Powiedzmy sobie szczerze: Koszalin to nie Bilbao, czy Praga, żeby miał się czym w tak dużym stopniu poszczycić na polu architektury. Ale i w naszym mieście znaleźć można obiekty godne uwagi.

Takim na pewno jest przekrycie amfiteatru im. Ignacego Jana Paderewskiego. To naprawdę wysokiej próby konstrukcja, którą Koszalin może się pochwalić nawet przed całym światem. To lekka, bardzo przemyślana, nowatorska, a przy tym pięknie osadzona w otoczeniu konstrukcja. Tu możemy być naprawdę wdzięczni prof. Filipkowskiemu i jego zespołowi.

Ciekawym natomiast przykładem architektury ze średniowiecza jest Kaplica pod wezwaniem św. Gertrudy. To bardzo oryginalny budynek. Charakterystyczny tylko w naszym, nadmorskim regionie. Przykład, który jeszcze przychodzi mi na myśl, to zabudowa „Milenium”. Przykład, który tyleż samo ma dobrych, co i niestety złych stron. Niewątpliwie do dobrych trzeba zaliczyć stworzenie osi zatrzymującej się na kościele pod wezwaniem św. Józefa Oblubieńca. Zresztą sam kościół jest też dobrym przykładem XIX-wiecznej architektury. Wspomniana oś jest natomiast dobrym przykładem tego, że nie zawsze należy kurczowo trzymać się zabytkowych układów urbanistycznych. W pierwotnej, przedwojennej zabudowie, taka oś nie istniała, przeciwnie, kościół miał być schowany w pierzei kamienic, a jednak warto było ją uformować.

Dobrą stroną „Milenium” jest też centrotwórczy charakter i stosunkowo duża gęstość zabudowy, jak również odpowiedni podział na przestrzenie: prywatną, półprywatną i publiczną.

Wielopoziomowość tej ostatniej to w mojej ocenie też duży atut tej architektury. Zwykle przestrzeń publiczna kończy się na poziomie gruntu. Tutaj liczne kładki na różnych poziomach, schody i winda pozwalają zwiększyć sferę publiczną o kolejne poziomy, a co za tym idzie, pozwalają też zwiększyć liczbę lokali użytkowych. Niestety,ta zabudowa potrafi też odpychać.

Niezbyt dopracowana, pstrokata i niekonsekwentna forma, brak dbałości o detal i zapewne, z powodu ograniczonego budżetu, tanie materiały, sprawiają, że niestety, nie jest to jeszcze perła koszalińskiej architektury.

A jak podoba się Panu architektura w naszych bałtyckich kurortach?

Nasz region potrzebuje jeszcze trochę czasu, żeby nabrał cech, które pozwolą nam cieszyć się z niego w pełni. To proces na lata.

Wrażenie jest takie, że brakuje tam miejskich architektów, którzy zapanowaliby nad tym wszystkim. Bo nowoczesne obiekty przeplatane są pilśniowymi chatkami, drewnianymi domkami góralskimi i pawilonami z lat 70. ubiegłego wieku, a wszystko razem tworzy uliczny chaos. Wygląda to nie najlepiej. A może to mylne wrażenie?

Dotknął Pan wielu problemów w tej jednej sugestii, ale problem ulicznego chaosu nie tylko w bałtyckich kurortach, to przede wszystkim problem edukacji i wychowania. Na niewiele zda się stanowisko miejskiego architekta, jeżeli społeczeństwo nie będzie wykształcone w poczuciu estetyki. Oczywiście będzie jeszcze gorzej, jeżeli sam miejski architekt nie będzie miał tego poczucia. Można robić plany zagospodarowania przestrzennego, można obsadzać nowymi stanowiskami miejskich architektów, a i tak wyjdzie Pan na ulicę zrobioną zgodnie z planem i wciąż nie będzie Pan zachwycony.

Pojedzie Pan natomiast na urlop do miasteczka w Alzacji albo w Toskanii, gdzie planów przy ich powstawaniu nie było albo były bardzo ograniczone w ilości wytycznych i będzie się Pan zastanawiał, czemu te wakacje tak krótko trwają.

Nie chcę przez to powiedzieć, że plany, czy jakakolwiek forma nadzoru, są w ogóle niepotrzebne, ale nie łudźmy się, że plan, czy miejski architekt wszystko za nas załatwi, bo przede wszystkim my sami musimy chcieć budować ładnie, a to niestety dziś słowo wyklęte nawet, a może i przede wszystkim w środowisku architektów. Pół roku mieszkałem w Wenecji, przyglądając się tamtejszej zabudowie i zauważyłem, że poszczególne budynki są od siebie bardzo różne. Jedne wysokie, 6-kondygnacyjne, zaraz obok niższe 2-kondygnacyjne, jedne miały kalenice prostopadle od elewacji, drugie równolegle, w jednych były małe okna, w drugich duże, wszystkie w różnych kolorach, jedne w linii zabudowy, inne wycofane, jeszcze inne wychodziły poza linię, zresztą sama linia szła po jakimś nieregularnym łuku. Można by powiedzieć istny chaos! Zupełnie inaczej niż uczyli na planowaniu urbanistycznym.

Miałem też okazję mieszkać rok na osiedlu domków jednorodzinnych w Stanach, gdzie budynki niewiele się od siebie różniły i wszystkie były w linii zabudowy i pewnie już się Pan domyśla, że dziś bardziej tęsknię za trudną do rozszyfrowania Wenecją, niż za banalnym osiedlem niemal jednakowych domów wybudowanych zgodnie z planem zagospodarowania przestrzennego.

Bardziej zachwyca mnie to, że Wenecja została wybudowana przez ludzi z wielkim poczuciem piękna, niż to, że domki na osiedlu stoją równo w linii i wszystkie mają kalenice prostopadle do elewacji frontowej. Dlatego właśnie twierdzę, że jeszcze ważniejsze od miejskiego architekta, czy miejskiego planu zagospodarowania terenu, jest edukacja i wychowanie bez względu na to, czy to będzie w bałtyckim kurorcie, czy w Warszawie, ale na to niestety potrzeba czasu.

Polacy zakochali się w domkach typu „szlacheckiego”: koniecznie musi być wejście z filarkami, dużo łuków, nawet jakieś wieżyczki. Do jakiej estetyki Panu jest najbliżej?

Jestem Polakiem, ale nie mam szczególnego sentymentu do współczesnych „dworków szlacheckich”. Zamiłowanie do dworków to, jak mi się zdaje, efekt odszukiwania swojej tożsamości po długich latach niebytu państwa polskiego, następnie I i II wojny światowej, i wyniszczającego naszą narodową tożsamość, systemu komunistycznego. I tutaj znowu, trzeba nam trochę czasu, żebyśmy ją odnaleźli a następnie skonfrontowali z tym, co przeszliśmy i tym, gdzie obecnie jesteśmy. To jest proces wielopokoleniowy, to proces, w którym uczestniczę również ja, jako architekt. Odpowiadając więc na pytanie, do jakiej estetyki mi najbliżej, odpowiem, że mam nadzieję, że do tej właściwej, do tej, która najlepiej opowie o nas, o tym, kim jesteśmy jako naród i czym jest ta ziemia, na której teraz budujemy naszą cywilizację.

Pana projekt - Kamienica w Mielnie przy ul. Kościuszki - to, można powiedzieć, dość odważna koncepcja, ale atrakcyjna. Wczasowicze robią sobie przy nim zdjęcia, krótko mówiąc: budzi emocje. Takich obiektów w naszym regionie brakuje. Dlatego, że jesteśmy konserwatywni i wolimy wspomniane „domki szlacheckie”, czy raczej dlatego, że architekci nie mają zbyt śmiałych pomysłów?

Dziękuję za te miłe słowa o naszym projekcie w Mielnie. Cieszę się, że ten budynek przyjął się w tym miejscu i podoba się również Panu. Być może zanudzę dziś Pana prośbą o cierpliwość, ale ja głęboko wierzę, że nasze miasta jeszcze będą piękne, a projekty budynków bardzo śmiałe i odważne, ale, jak to mówią, nie od razu Kraków zbudowano. Na to trzeba jednak czasu. Proszę zauważyć, że w miejscu, gdzie dziś stoi wspomniana przez Pana Kamienica, jeszcze rok temu stał namiot z ceraty. To już jest 1:0 dla nas!

Podoba się Panu odnowiony teren przed koszalińskim ratuszem? Czy to jest miejsce, które może przyciągnąć znudzonych wczasowiczów znad morza do stolicy regionu?

Żałuję, że postawiono budynek City Boxu na Rynku i to w miejscu, w którym zasłania on najładniejszy fragment pierzei mniej ciekawym obiektem, ale najbardziej żałuję pogrzebanej już na długie lata możliwości zrobienia tam parkingu podziemnego. Uważam, że dwukondygnacyjny parking podziemny w tym miejscu, to był świetny pomysł, który rozwiązałby wiele problemów komunikacyjnych w centrum naszego miasta.

Mam nadzieję, że tego błędu nie popełnimy przy okazji rewitalizacji tzw. Manhattanu, jeżeli kiedyś do tego dojdzie. Natomiast wracając do samego Rynku, to pozytywne wrażenie zrobił na mnie pomysł wieży autorstwa Darka Hermana i Piotra Śmierzewskiego. To była naprawdę odważna i fajna idea. Poruszył Pan jeszcze kwestię turystyki. Koszalin ma ogromną szansę na rozwój w tym kierunku. To są całe niedawno przyłączone do Koszalina i niezagospodarowane jeszcze tereny Jamna i Łabusza. Niestety, ze smutkiem patrzę na nowe plany na wspomnianych terenach. Nie dostrzegam tam zbyt wielu śladów strategii ukierunkowanej na turystykę.

Czy koncepcja przygotowania deptaka na ul. Zwycięstwa w Koszalinie to dobry pomysł?

„Tak na deptak” - pod takim hasłem kilka lat temu, z inicjatywy architekta Søren’a Jylling’a zaczął się ruch mający na celu przeobrażenie ulicy Zwycięstwa na deptak. Uważam, że to jest dobry kierunek rozwoju. Myślę, że więcej z tego będzie pożytku niż problemów, a te można w nieinwazyjny sposób rozwiązać. To jest kierunek centrotwórczy, daje potencjał na powrót życia w Śródmieściu tak bardzo przecież oczekiwanego przez mieszkańców.

Architekt to także, a może przede wszystkim artysta, co pokazał konkurs na Pomnik Dzieci Utraconych w Szczecinie, który Pan wygrał. Nad czym Pan teraz pracuje?

Mamy obecnie kilka tematów na desce. Widząc po wcześniejszych pytaniach, jak bardzo Panu zależy na rozwoju bałtyckich kurortów, mam nadzieję, że ucieszy Pana wiadomość, że już niedługo, jeżeli wszystko dobrze pójdzie, kolejne pilśniowe chatki zamienimy w wysokiej klasy hotele. Pracujemy obecnie nad tego typu obiektami w Mielnie, Łazach i w Sarbinowie. Poza tym kończymy wielkopowierzchniowy obiekt handlowy, ale tym razem w Gdańsku. Projektujemy też domy w Skwierzynce i w Koszalinie.

Jakub Roszkowski

Białogard, Mielno i okolice, ale także Koszalin i powiat koszaliński to miejsca, o których piszę przede wszystkim. Analizuję rynek paliw w regionie, trzymam rękę na pulsie w sprawie szeroko rozumianego biznesu, ale także pogody i wakacji nad morzem. Bo wiadomo, Mielno to obok Kołobrzegu i Gdańska najczęściej odwiedzana miejscowość nadmorska w kraju. 


Pod moją "opieką" są również koszalińscy, mieleńscy i białogardzcy samorządowcy. Jeśli coś zmalują, nabroją lub popsują albo wręcz przeciwnie, zrobią coś naprawdę dobrego, ja o tym napiszę. 


 


W Głosie Koszalińskim pracuję od 2000 roku. To właściwie moja pierwsza i jak na razie jedyna praca. To moja siostra chciała zostać dziennikarzem. Ostatecznie to jednak ja poświęciłem temu zajęciu już ponad połowę życia.


 


Jestem domatorem i naprawdę najlepiej czuję się w swoim domu. Może to dlatego, że po intensywnym dniu w gazecie potrzebuję wyciszenia...    


 

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.