Archiwum X na tropie tajemniczych spraw

Czytaj dalej
Fot. 123rf
Anna Gronczewska

Archiwum X na tropie tajemniczych spraw

Anna Gronczewska

Policjanci ze Zgierza po 19 latach rozwiązali zagadkę zaginięcia 20-letniej dziewczyny, która opuściła łódzki klasztor. Dwa lata wcześniej ustalili, do kogo należy czaszka znaleziona nad Bzurą. Ale w łódzkim Archiwum X jest jeszcze wiele niewyjaśnionych spraw...

Jest lipiec 1997 roku. Katarzyna osiem miesięcy wcześniej wstąpiła do klasztoru Sióstr Karmelitanek Dzieciątka Jezus przy ul. Złocieniowej w Łodzi. Miała właśnie przyjąć pierwsze śluby zakonne. 20-letnią dziewczynę ogarnęły jednak wątpliwości. Nie była pewna, czy swe życie chce poświęcić Bogu. Postanawia opuścić klasztor. Jest 19 lipca. Katarzyna dostaje dwa bilety tramwajowe i ma wrócić do rodzinnego Zgierza.

- Informacje o tym, że zaginęła dostaliśmy dopiero po miesiącu od opuszczenia przez nią klasztoru - wyjaśnia aspirant Sławomir Góral z Komendy Powiatowej Policji w Zgierzu. - W klasztorze myśleli, że jest w domu rodzinnym, a rodzina, że dziewczyna jest dalej w zakonie.

Zgłoszenie o zaginięciu Katarzyny zgłosiła w końcu zaniepokojona rodzina. Rozpoczęto jej poszukiwania. W łódzkiej prasie ukazywały się policyjne komunikaty. Policjanci przeszukiwali dworce, schroniska dla bezdomnych. Nikt nie widział Katarzyny... Nie tracono jednak nadziei, że tajemnica jej zniknięcia zostanie w końcu wyjaśniona.

Przełom nastąpił dwa lata temu. Sporządzono portret, który miał pokazać, jak dziś może wyglądać Katarzyna. Jednocześnie zespół psychologów z Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi sporządził profil psychologiczny zaginionej dziewczyny.

- Wynikało z niego, że mogła paść ofiarą przestępstwa lub targnęła się na życie - dodaje aspirant Góral.

Policjanci jeszcze raz zaczęli analizować przypadki odnalezionych w całej Polsce zwłok, których tożsamości nie dało się ustalić.Tak natrafili na sprawę z 19 lipca 1997 roku, a więc z dnia, w którym Katarzyna przepadła bez wieści. Okazało się, że około godziny 22.20 na dworcu Warszawa Wawer młoda dziewczyna popełniła samobójstwo. Rzuciła się pod pociąg...

- Pokazaliśmy zdjęcia rodzinie zaginionej - opowiada aspirant Sławomir Góral. - Identyfikacja nie była łatwa. Matka na 50 - 60 procent była pewna, że to jej córka. Dzięki temu, że nauka tak poszła do przodu, udało się wyizolować materiał DNA z ubrania zaginionej. Porównano go z DNA jej matki i siostry.

Biegli z zakresu genetyki w wydanej opinii podali, że istnieje prawdopodobieństwo graniczące z pewnością, że dziewczyną, która popełniła samobójstwo na stacji Warszawa Wawer, jest Katarzyna... Wynika z tego, że w dniu, w którym opuściła klasztor, pojechała do Warszawy i tam dręczona pewnie różnymi wątpliwościami postanowiła targnąć się na życie.

DNA - bardzo ważny materiał

To niejedyna zagadka, którą po latach rozwiązali policjanci ze Zgierza. W październiku 2013 roku dwoje ludzi spacerujących w rejonie rzeki Bzury znalazło ludzką czaszkę. W okolicy znajdowała się również odzież i fragmenty szkieletu człowieka. Zawiadomili policję. Wiele wskazywało, że to szczątki mężczyzny. Na podstawie odnalezionej czaszki specjaliści z poznańskiego Zakładu Medycyny Sądowej sporządzili portret mężczyzny. Udało się na przykład ustalić, że miał w przeszłości złamany nos.

Policjanci badający sprawy sprzed lat mówią, że żaden morderca nie może spać spokojnie
pixabay.com [b]Zabójca wpadł po latach.[/b] W maju tego roku policjanci z gdańskiego Archiwum X zatrzymali sprawcę zabójstwa 70-latki. Zbrodnia miała miejsce 29 lat temu w jednym z mieszkań w Gdańsku. Sprawca zbrodni przez wiele lat był nieustalony, jednak zebrane na miejscu ślady, ponownie przeanalizowane i zbadane, po latach pozwoliły policjantom dotrzeć do mężczyzny podejrzanego o dokonanie tego przestępstwa. 64-latek usłyszał zarzut zabójstwa, grozi mu kara nawet dożywotniego pozbawienia wolności.

Pobrano również materiał DNA. Stworzono także model twarzy odnalezionego mężczyzny i zamieszczono jej zdjęcie w prasie. Określono, że człowiek ten miał 55 - 65 lat. Odzew był duży. Telefonowali ludzie z całej Polski, nawet ze Stanów Zjednoczonych. Przez ten czas policjanci ze Zgierza porównywali profil DNA z profilami osób zaginionych w kraju. Przeglądali też strony internetowe, na których pojawiały się informacje o zaginięciach ludzi. I na jednym z takich portali zobaczyli twarz mężczyzny, która była podobna do odtworzonego modelu czaszki. Policjanci odwiedzili jego rodzinę. Okazało się, że znalezione nad Bzurą szczątki należały do 62-letniego mieszkańca łódzkiej dzielnicy Górna. Rodzina opowiadała, że zaginiony mężczyzna był schorowany, ale lubił „długie wycieczki”. Nikt nie wie, w jaki sposób dostał się do Zgierza.

Łódzkie Archiwum X

Te dwie zagadki zaginięć udało się śledczym rozwiązać, ale w policyjnych Archiwach X w całej Polsce jest jeszcze ponad 150 spraw, które nie znalazły jeszcze swojego finału.

Archiwum X przy Komendzie Wojewódzkiej Policji w Łodzi powstało w 2008 roku i na początku tworzyło go dwóch doświadczonych policjantów. Teraz to przede wszystkim grupa emerytowanych funkcjonariuszy, którzy mają czas, żeby na spokojnie analizować np. akta umorzonych postępowań w sprawie zabójstw i zaginięć. Ponownie weryfikują wersje zdarzeń, które zostały odrzucone lub niesprawdzone do końca. Analizują stare dowody z wykorzystaniem najnowszych technik. Archiwa X mają ujawniać błędy popełnione w dochodzeniu, poprawiać je i doprowadzać do skazania sprawców przestępstw.

Na warsztacie są m.in. takie głośne sprawy, jak choćby zniknięcie pięcioosobowej rodziny Bogdańskich, która mieszkała w podłódzkiej Starowej Górze czy byłej dziennikarki Łódzkiego Ośrodka Telewizyjnego, Barbary Chrzczonowicz.

Pierwszą sprawą i dotąd nierozwiązaną, jaką się zajęło łódzkie Archiwum X, była sprawa morderstw siedmiu homoseksualistów, które miały miejsce w Łodzi na przełomie lat 80. i 90.

Pierwsza i największa zagadka

Kiedy 19 września 1988 roku w kamienicy przy ul. Grabowej znaleziono ciało 37-letniego Stefana W., nikt nie przypuszczał, że za tym zabójstwem może stać seryjny morderca...

Stefan W. miał 37 lat i z powodu licznych imprez i alkoholu nie cieszył się najlepszą opinią wśród sąsiadów. Rozwodnik, utrzymujący się z renty chorobowej i handlu, często jeździł na Węgry, a gdy wracał imprezował. - Jego mieszkanie było typowym „tramwajem” - wyjaśnia policjant z łódzkiego Archiwum X. - Różni ludzie tam przychodzili, wychodzili. Zawsze był tam ktoś na imprezie.

Jedna z sąsiadek zainteresowała się tym, że w mieszkaniu Stefana zapadła nagle cisza. Zaintrygowały ją też uchylone drzwi. Zawołała innych sąsiadów. Razem weszli do środka. Zobaczyli martwego Stefana. Jego zwłoki były ubrane, nogi miał związane przewodem elektrycznym. Widać było, że ktoś ugodził go nożem w pierś, miał też rany cięte na przedramieniu. Ciało było przykryte meblami. W mieszkaniu milicjanci znaleźli nóż kuchenny ze śladami krwi. Jak wykazała sekcja zwłok, mężczyzna został uduszony.

- Problemem było to, że zwłoki znaleziono kilka dni po zabójstwie - mówi policjant zajmujący się po latach tą sprawą. Ustalono, że Stefan W. utrzymywał kontakty homoseksualne. Sprawdzono alibi ponad 100 osób, które mogły mieć związek ze sprawą. Zabójcy mieszkańca ul. Grabowej nie znaleziono.

Nie minął rok, a 4 sierpnia 1989 roku na Retkini znaleziono martwego kolejnego homoseksualistę, 40-letniego Jacka C. Mieszkał sam w bloku przy ówczesnej ul. Thälmanna (dziś al. Wyszyńskiego). Był człowiekiem zamożnym, pracował jako przewodnik PTTK i miał szerokie znajomości. Jak udało się ustalić, przed morderstwem oczekiwał na przyjazd swojego kuzyna. Znano jednak jego orientację i przypuszczano, że czekał na kochanka.

Ustalono, że feralnego dnia Jacek był na „pikiecie” na Dworcu Fabrycznym. Jak wyjaśniają policjanci „pikieta” była miejscem, gdzie gromadziło się środowisko łódzkich homoseksualistów. Na „pikiecie” bywał też zamordowany rok wcześniej Stefan W. z ul. Grabowej. Jacek wrócił na Retknię z zapoznanym na Dworcu Fabrycznym znajomym...

Potem znów swą czujność wykazali sąsiedzi, którzy znaleźli w domu martwego Jacka. Był skrępowany, a jak wykazała sekcja zwłok, został uduszony. Z mieszkania zniknął między innymi telewizor, magnetowid. Choć w sprawie przesłuchano ponad 60 osób, policjanci nie wpadli na żaden ślad...

Nie trzeba było długo czekać, by morderca zaatakował po raz kolejny. Tym razem ofiarą był 50-letni Bogdan J., łódzki aktor, przez pewien czas związany z Teatrem Ziemi Łódzkiej, a potem z łódzką Estradą.

- Tu udało się zgromadzić materiał, który dawał nadzieję na znalezienie sprawcy - zauważa policjant z Archiwum X.

Bogdan był na imprezie u znajomych. Wyszedł z niej razem z kolegą. Poszli na przystanek autobusowy. Tam zobaczyli młodego chłopaka. Bardzo spodobał się Bogdanowi. Okazało się, że on też był zainteresowany aktorem. Pojechali do jego domu.

- Bogdan zadzwonił do swego kolegi - opowiada policjant. - Dał do zrozumienia, że wszystko poszło po jego myśli. Ale gdy po pewnym czasie kolega do niego oddzwonił, to nikt już nie odbierał telefonu.

Okazało się, że Bogdan też został zamordowany. Policjanci zaczęli podejrzewać, że być może zabił go ktoś z tzw. bandy żuli, którzy podrywali homoseksualistów po to, by ich obrabować.

- Środowisko homoseksualistów było jednak na tyle zamknięte, że nie zgłaszali potem takich kradzieży - dodaje łódzki policjant.

Niestety i tym razem, choć udało się sporządzić portret chłopaka spotkanego na przystanku, przesłuchano ponad 70 osób, nie udało się znaleźć mordercy.

W marcu 1990 roku morderca znów atakuje, tym razem 41-letniego rencistę schizofrenika Andrzeja S. Mężczyzna codziennie odwiedzał swą przychodnię i przyjmował tam leki. Był sumiennym pacjentem. Kiedy więc nie pojawił się w przychodni, pielęgniarki się zaniepokoiły. Jedna z nich znalazła Andrzeja w domu z ranami kłutymi klatki piersiowej.

Właśnie po tym morderstwie łódzka policja postanowiła powołać specjalną grupę, która miała się zająć zabójstwami homoseksualistów w Łodzi, bo istnieje podejrzenie, że za wszystkimi sprawami stoi jeden człowiek. - W sprawie zabójstwa Andrzeja S. policjanci dotarli do 269 osób ze środowiska homoseksualistów, ale też do tzw. żuli - mówi policjant z Archiwum X. - Niestety nie natrafiono na żaden ślad, który mógłby doprowadzić do mordercy.

Tymczasem zabójca zaatakował kilka miesięcy później, w lipcu 1990 roku. Tym razem ofiarą padł 41-letni przedsiębiorca z okolic Łodzi, Jakub M. Mieszkał w domu z rodzicami. Wieczorem przyprowadził do domu jakiegoś mężczyznę, imprezowali. Potem Jakub chciał odwieźć gościa do domu, jego ciało znaleziono na obrzeżach lasu.

- Myśleliśmy, że wreszcie będziemy mieli ślad, była przecież impreza - opowiada policjant. - Ale gdy Jakub wyszedł z domu, mama wszystko posprzątała.

Dwa lata później policja znalazła martwego 48-letniego Jana D., który prowadził smażalnię ryb na rogu ulic Kilińskiego i Pomorskiej. W prasie ukazywały się często jego ogłoszenia. Poszukiwał do pracy młodych mężczyzn. Miał dom i tam oferował im noclegi. W tym domu go zamordowano. Policjanci dotarli do jego znajomych. Udało się nawet ustalić rysopis mężczyzny, który ostatnio często u niego bywał. Był podobny do tego, który spotkał się z aktorem z ul. Łanowej...

Kolejną ofiarą był 62-letni Kazimierz N., uduszony w mieszkaniu przy ul. Konstytucyjnej. Poznany na „pikiecie” młody chłopak był ostatnią osobą, z którą widziano emeryta.

Żaden morderca nie może spać spokojnie

Wydawało się, że złapanie mordercy jest tylko kwestią czasu. Młodego chłopaka, który kręcił się przy Kazimierzu, widziało kilka osób, między innymi kierowca autobusu, uczestnicy imprezy, na której był Kazimierz, jego przyjaciel Paweł.

Podejrzany chłopak mówił wszystkim, że ma na imię Roman, mieszka na ul. Rzgowskiej z matką i pracuje w zakładach Eskimo. Świadkowie zapamiętali, że miał kropkę koło oka, pamiątkę po poprawczaku.- Niestety, mimo że w tej sprawie przesłuchano blisko 400 osób, nie udało się wtedy trafić na żaden ślad - dodaje policjant z Archiwum X. Po latach do sprawy powrócili policjanci z Archiwmu X. Zaczęli szukać Romana. Przejrzeli ewidencję byłych pracowników zakładów Eskimo, czyli blisko 40 tysięcy nazwisk. Wyselekcjonowali mężczyzn w odpowiednim wieku i o imieniu Roman, ale nikt nie pasował do opisu.

Okazało się jednak, że Paweł, z którym Roman spędził noc przed zabójstwem Kazimierza, zmarł dwa lata później na AIDS. Zarażony HIV był też inny jego partner. Policjanci przypuszczają, że Roman też mógł umrzeć na AIDS.

Zabójstwo Kazimierza K. było ostatnim z tej brutalnej serii. Czy jednak tak było? Może seryjny morderca jeszcze żyje?

Policjanci z Archiwum X przyznają, żę żaden przestępca nie może spać spokojnie, bo w każdej chwili mogą znaleźć się dowody albo świadkowie, którzy pomogą rozwiązać zagadkę.

Ps. imię zaginionej Zakonnicy zostało zmienione.

Zobacz film: Przełom ws. zaginięcia sprzed 20 lat? Policjanci z Archiwum X mają nowe ustalenia

Anna Gronczewska

Jestem łodzianką więc Kocham Łódź. Piszę o historii mojego miasta, historii regionu, sprawach społecznych, związanych z religią i Kościołem. Lubię wyjeżdżać w teren i rozmawiać z ludźmi. Interesuje się szeroko pojmowanym show biznesem, wywiady z gwiazdami, teksty o nich.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.