A teraz idziemy po paczuszkę. Mikołaj z socjalnego musiał dać radę

Czytaj dalej
Fot. fot. archiwum Sebastiana Lewczuka
Rajmund Wełnic

A teraz idziemy po paczuszkę. Mikołaj z socjalnego musiał dać radę

Rajmund Wełnic

Gdy zamilkły orkiestry przygrywające do sylwestrowych sałatek warzywnych, w działach socjalnych trwała wytężona praca. Trzeba było zorganizować „Choinkę” - socjalkarnawał dla dzieci.

Zabawy choinkowe organizowane przez zakłady pracy dla dzieci pracowników zdarzają się i dzisiaj, ale w Polsce Ludowej były wręcz obowiązkowe. Najmłodsi byli nimi niesamowicie przejęci i wyglądali Mikołaja, który często rozdawał paczki z dobrami, których na co dzień nie było na sklepowych półkach. Wtedy czekoladowe batoniki i pomarańcze miały inny niż dzisiaj smak wyjątkowości.

Scenariusz takich imprez w całej Polsce był podobny - gry i zabawy, potem wizyta Mikołaja z workiem prezentów, obowiązkowe pytanie „czy byłeś grzeczny”, no i wyrecytowanie wierszyka lub zaśpiewanie piosenki. Czasy były, jakie były, więc ani profesjonalnych przebrań nie było, ani charakteryzacji. W Mikołaja wcielano się więc na różne sposoby - na przykład brodę robiło się z pakuł lub waty.

Jako kilkulatek dzielnie znosiłem spotkania z Mikołajem na choinkach w pracy u mamy, która była nauczycielką w Liceum Medycznym w Szczecinku. Atmosferę rozluźniały uczennice popularnego „medyka”, które były pomocnicami gościa w czerwonym kubraku. Pamiętam jednak, że z nerwów, siedząc na kolanach u Mikołaja, za nic w świecie nie mogłem wydusić słowa. Mikrofon podsunięty pod nos, a ja nic. Pustka w głowie i wielka gula w gardle. Niechęć i trema przed publicznymi wystąpieniami zostały mi do dziś.

Wiele dzieci, mimo że paczki nęciły, z płaczem uciekało na widok takich przebierańców lub nie było w stanie się odezwać.

- Tak, dzieci się bały, ale pani Krysia, która się przebierała za Mikołaja, była piękną kobietą - wspomina Władysław Król, szczecinecki fotograf, w tamtych czasach związany z Domem Kultury Kolejarza, w którym choinki organizowano na zamówienie różnych firm. - Pamiętam, jak ją przebieraliśmy, broda zrobiona z peruki, było śmiechu co niemiara. Do tego nos malowany szmin-ką. Można się było faktycznie wystraszyć.

Palmę pierwszeństwa przyznajemy jednak Mikołajowi z choinki w ZETO Szczecinek (Zakład Techniki Obliczeniowej), którego mamy na zdjęciu z archiwum Sebastiana Lewczuka. Co ciekawe, czasami udało się przemycić w czasach realnego socjalizmu i ateizmu prawdziwego świętego Mikołaja, czyli biskupa z początków chrześcijaństwa - z krzyżem i pastorałem.

Uroki styczniowych imprez łączących choinkę z karnawałem pamięta też Sylwia Lis spod Bytowa. Oto jak je wspomina:

- Rankiem po wszystkie dzieciaki przyjeżdżał żuk, musiał obrócić kilka razy, aby wszystkich zabrać. W sali w restauracji gminnej spółdzielni czekał na nas poczęstunek, ktoś puszczał kolędy. Potem przychodził Mikołaj. Wyczytywał wszystkich z nazwiska i wręczał prezenty. Dla mnie ta chwila, kiedy padało moje nazwisko, była traumatyczna. Rówieśnicy byli dla mnie bezlitośni. „Lis kury gryzł, a kurczaki rzucał w krzaki...” - słyszałam. Oczywiście na koniec robiono nam obowiązkowe zdjęcie z Mikołajem, a ten z sali w restauracji pachniał... stęchlizną.

Rajmund Wełnic

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.