Start Koszalin - rok 2016 był najlepszym w historii [rozmowa]

Czytaj dalej
Fot. Krzysztof Marczyk
Krzysztof Marczyk

Start Koszalin - rok 2016 był najlepszym w historii [rozmowa]

Krzysztof Marczyk

Trener Aleksander Popławski opowiada nam o sukcesach w mijającym roku.

Gdyby ktoś rok temu powiedział Panu, że w 2016 roku Pańscy podopieczni wywalczą medale nie tylko na mistrzostwach Europy, ale też na igrzyskach paraolimpijskich, uwierzyłby Pan?

Byłbym bardzo ostrożny. To był wyjątkowy traf, że na igrzyskach w Rio chłopaki zdobyli dwa medale, w tym jeden złoty. Niebywałe osiągnięcie, którego jeszcze rok temu bym nie wymyślił.

A przecież nie tylko na najważniejszej dla sportowca imprezie - na igrzyskach, ekipa Startu Koszalin miała w tym roku znakomite rezultaty.

No właśnie. Maciek Sochal w rzucie maczugą zdobył przecież podczas mistrzostw Europy złoty medal okraszony rekordem świata. I dołożył jeszcze srebro w pchnięciu kulą. A Robert Jachimowicz zdobył złoty medal w rzucie dyskiem podczas ME we włoskim Grosseto. Naprawdę - trzeba było być hurraoptymistą, by coś takiego wymyślić.

Ma Pan ponad 40-letnie doświadczenie trenerskie, ale chyba tak udanego roku jeszcze w Pańskiej karierze nie było.

Zgadza się. Nigdy tak udanie nie było, jeśli chodzi o wyniki. Pojawiały się pojedyncze medale na paraolimpiadach, bo przecież Rysiek Fornalczyk, czy Tomek Rębisz wracali z paraolimpiad z wielkimi sukcesami. A teraz złożyło się tak, że dwie osoby z naszego klubu podczas jednej paraolimpiady wywalczyły medale. I do tego jeszcze Grzesiek Lanzer był w finale w podnoszeniu ciężarów. Medalu co prawda nie zdobył, ale zrobił co mógł. Miał 23 bardzo mocnych konkurentów.

Co jest przyczyną, że tyle udało się zrobić w tym roku?

Przede wszystkim - trening. Z drugiej strony, niby wszystko mieliśmy dokładnie zaplanowane, ale akurat na lipcowe mistrzostwa Europy nie planowaliśmy szczytu formy, jak my to nazywamy, “górki”. Dlatego trochę się przestraszyłem po osiągnięciach Maćka i Roberta, że nie będą w najwyższej formie na igrzyskach. Ale po raz kolejny okazało się, że igrzyska rządzą się swoimi prawami. Tam nie chodzi o wynik, tam chodzi o medal. I o opanowanie nerwów. Przecież Maciek wielkiego wyniku, patrząc na to, co zrobił wcześniej, nie osiągnął, ale i tak przyniosło mu to złoty medal. I to się liczy.

Co jest najtrudniejsze w prowadzeniu sportowca niepełnosprawnego?

Najtrudniejsze jest to, by trafić z formą i wynikami na najważniejszą imprezę. Ale trzeba też pilnować tego, by nie być tłem dla innych w czasie imprez towarzyszących, przed igrzyskami. Ważne jest, by uniknąć kontuzji i przeciążeń, by nie przeforsować zawodnika. To strasznie trudna sprawa, by nie potknąć się na ostatniej prostej.

Czy ogólne założenia wygladają bardzo podobnie, jak w przypadku sportowców pełnosprawnych? Ma Pan jednak wiele lat doświadczeń, więc przez ten czas znalazł Pan jakieś sposoby, by zminimalizować ryzyko niepowodzenia.

Doświadczenie, staż pracy, na pewno procentuje. Tak samo jak to, że dobrze zna się własnych podopiecznych, ich ograniczenia, wady i to, jak reaguje ich organizm w różnych sytuacjach. Ale ostatecznie nie ma mędrca, który znałby idealną receptę na sukces. Na wiele zdarzeń nie masz wpływu. A to pojawi się kontuzja, wiec trzeba zmieniać plan przygotowań. A to zawodnik ma gorszy dzień. Non stop trzeba być czujnym i reagować, gdy coś się dzieje. Plusem lekkoatletów rzucających z pozycji siedzącej, jest ich długowieczność. Przykładowo Robert Jachimowicz ma blisko 50 lat, a zdobywa olimpijski medal. Trenerowi przez te lata jest chyba łatwiej jest chyba wypracować pewne schematy. Nie da się ukryć, że ci, którzy uprawiają sport z pozycji siedzącej, mogą to robić dłużej. Wynika to m.in. z tego, że nie jest eksploatowany cały organizm. Tego nie da się przecież powiedzieć o biegach, czy o skokach, gdzie wymagana jest inna wytrzymałość i ruchliwość. Tam ograniczeń wiekowych, choćbyś bardzo chciał, nie przeskoczysz.

A następcy? Czy brak wewnętrznej konkurencji doskwiera waszym zawodnikom?

W kraju, jeśli chodzi o podnoszenie ciężarów i Grześka Lanzera, to konkurencja jest. Rywale naciskają. W klubie jest przecież jeszcze Tomek Majewski, też reprezentant polskiej kadry. A w przypadku naszych lekkoatletów, to mamy tutaj jednego chłopaka, z potencjałem. Na razie przechodzi wszelkie badania, ale warunki fizyczne ma bardzo dobre. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Jak na nasze miasto i to, że nie ma tutaj szkół dla sportowców niepełnosprawnych, to jest nieźle.

Kluby z innych miast, czy nawet krajów kontaktowały się z wami, z propozycjami, by Pańscy podopieczni przenieśli się do nich?

Tak. Takie praktyki pójścia na skróty są bardzo popularne. Trenować przez wiele lat sportowca i dopiero potem osiągnąć sukces to jedno, a zatrudnić już gotowy “materiał” do zdobywania medali, to drugie. Tak jest na całym świecie. Zgłaszały się do nas różne federacje, które chciały “podkupić” naszych zawodników, ale ci zgodnie przyznawali, że są lokalnymi patriotami i zostają tutaj. Są przywiązani do trenerów, wolą tę atmosferę.

Wasze najbliższe sportowe plany?

Oczywiście wszyscy zgodnie przyznają, że walczą dalej. Robert powiedział na przykład, że po zdobyciu srebra w Rio chce potwierdzić klasę na mistrzostwach świata. Jesteśmy na rozruchu, roztrenowaniu. Ale myślimy o przyszłości. Ważne imprezy odbędą się w 2018 roku, zarówno w podnoszeniu ciężarów, jak i w lekkiej atletyce. Po drodze nie zabraknie pomniejszych imprez i turniejów. Formę trzeba trzymać cały czas. Konkurencja nie śpi. Międzynarodowy Komitet Paraolimpijski zarządził, że zawodnik, chcąc wystartować na najbliższych igrzyskach w Tokio, w danym roku musi wystąpić w zawodach rankingowych. Przykładowo Grzegorz w 2018 roku będzie miał w listopadzie mistrzostwa świata, ale wcześniej musi zaliczyć jeszcze jedne zawody punktowane. W maju jest puchar świata w węgierskim Eger oraz w lutym turniej w Dubaju. Jak widać, trzeba tutaj podjąć decyzje, jak w takim razie budować formę, bo przecież między lutym, a listopadem jest mnóstwo czasu. Zawodnika nie wolno zamęczyć. Czeka nas sporo główkowania, by te terminy, tak oddalone od siebie, jakoś pogodzić. Lekkoatleci mają o tyle lepiej, że w lipcu 2019 roku odbędą się mistrzostwa świata w Londynie i to głównie pod te zawody będą się przygotowywać.

Czego więc pozostaje wam życzyć w nowym roku?

2016 rok ciężko będzie przebić, więc: oby nie było gorzej (śmiech).

Krzysztof Marczyk

W Głosie Koszalińskim pracuję od 2012 roku, najpierw na stanowisku dziennikarza sportowego. Teraz zajmuję się głównie edukacją, ekologią, inwestycjami oraz różnego rodzaju interwencjami i sygnałami od czytelników.


W wolnym czasie słucham muzyki filmowej i elektronicznej z lat 80. (w stylu Vangelisa, czy Tangerine Dream) pochłaniam książki, głównie polityczno-ekonomiczne, ale reportaże i biografie też lubią wpadać w moje ręce. Fascynuje mnie również ogrom kosmosu. Pod jednym warunkiem - jeśli dzieci pozwolą. Dzięki nim najwięcej czasu spędzam teraz w piaskownicach, na huśtawkach i wśród zabawek. Lubię dżem na każdej potrawie oraz pizzę z ananasem.  

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.